Info

Więcej o mnie.


Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj1 - 0
- 2014, Marzec1 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 1
- 2013, Lipiec11 - 3
- 2013, Czerwiec15 - 9
- 2013, Maj21 - 1
- 2013, Kwiecień13 - 0
- 2013, Marzec10 - 1
- 2013, Luty8 - 0
- 2013, Styczeń12 - 1
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad7 - 0
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień15 - 2
- 2012, Sierpień21 - 8
- 2012, Lipiec24 - 5
- 2012, Czerwiec20 - 0
- 2012, Maj19 - 4
- 2012, Kwiecień20 - 7
- 2012, Marzec13 - 0
- 2012, Luty6 - 0
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień5 - 0
- 1991, Kwiecień1 - 3
Dane wyjazdu:
63.00 km
60.00 km teren
02:41 h
23.48 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:12.0
HR max:199 (102%)
HR avg:175 ( 89%)
Podjazdy:495 m
Kalorie: 2120 kcal
Rower:Kuba :-)
Samotność ścigacza długodystansowca....
Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 1
Bike Maraton miał być w tym roku trochę w odstawce, bez widoku na generalkę. Jednak trafiła się okazja wspólnego wyjazdu do Wielunia z Jarkiem więc czemu nie.Plan jednodniowy: wyjazd rano, start, powrót. Proste? Banalnie, chyba, że późnowiosenna pogoda zmieni się na wczesnowiosenną...
Zapowiedzi pogodowe: 15*C, opady 5 mm. Nie jest źle. Da się jechać a błoto nie powinno zalewać wszystkiego. Niestety jazda poranna nie nastrajała optymistycznie. Praktycznie przez 80% czasu podróży na przedniej szybie musiały "latać" wycieraczki...
Na miejscu wysiadamy i... nie jest źle. Niby zimno bo ok 11*C ale da się, żyć i nawet krótki dół nie przeszkadza.
Rowery poskładany, stroje założone i na start. Na rozgrzewkę czasu już nie było, amor ma za małe ciśnienie, a przede mną perspektywa ostatniego, siódmego sektora (co gorsza okazało się, że w zeszłym sezonie "dokopałem" się do pierwszego więc teoretycznie i teraz wyższy być powinien ino się nie upomniałem wystarczająco wcześnie...).
Rozgrzewkę zrobię przysiadami w sektorze ;-P, amora zablokuję, a sektor? No jakoś tam się śmignie ku przodowi po starcie.
I tyle by było z optymizmem przed startem. Potem przyszła rzeczywistość.
Sektor... już prawie wypełniony, przede mną widać tylko 2-3 kolejne (czołówki w ogóle) a ja stoję za gęsto ustawionymi miejscowymi chłopakami, którzy z pewnością nie ruszą w oczekiwanym tempie. Pal licho, jakoś to będzie, trza się rozgrzać. Przysiadów kilka, jedenasta dochodzi, start... no może jeszcze nie teraz.
Poszedł pierwszy sektor, drugi, trzeci.... czwarty.......... szósty............... a między każdym 30-60s przerwy przed wypuszczeniem następnego!! O matko... i jak tu dogonić przody? Różnica startu między pierwszym sektorem a moim wyniosła... 5 min:
No trudno. W końcu polecieliśmy, systematycznie udawało się skakać w miarę sprawnie do przodu ponieważ miałem ok 50% większą prędkość od pozostałych.
Po paru kilometrach kiedy stawka się trochę rozciągnęła a ja wyprzedziłem już sporo bikerów zaczęło się robić luźniej.
Generalnie nie było grupy pozwalającej na wspólną jazdę w "pociągu". Pozostało lecieć w swoim tempie tak na 3/4 mocy aby zachować siły na koniec.
No i tak to generalnie wyglądało, że od startu do mety miałem samotność ścigacza (pierwszych sektorów) długodystansowaca samotnika... Dojazd do kogoś, chwila odpoczynku za nim (albo i nie jeśli tempo było zbyt małe) i po chwili odetchnięcia, łyka z bidonu włączałem ponownie swoje tempo (wcale nie dużo większe) i powoli zaczynałem się oddalać. I tak do kolejnej grupy. Najczęściej wyprzedzenia zdarzały się na podjazdach gdy towarzysze zwalniali a mi starczało mocy aby utrzymać tempo, co przynosiło satysfakcję z powodu świadomości, że jeszcze trochę mocy w nogach drzemie mimo dłuższego już dystansu.
Na ok 1/4 dystansu zaczął padać deszcz, który był zdecydowanie wielokrotnością wspomnianych zapowiadanych 5 mm :-/
Mokro było na tyle, że trzeba było schować okulary a strój był cały mokry. Sprzęt w połowie trasy rzęził już niemiłosiernie, przerzutki zaczynały pracować coraz ciężej, co skończyło się tym że na ostatnich kilometrach musiałem biegi zmieniać pchając całą dłonią, a nie samym kciukiem...
Na trasie z powyższego schematu wyłamała się jedna sytuacja. Przed rozjazdem MEGA-GIGA dojechałem do dwóch bikerów, jadących niezłym tempem. Sądziłem, że będzie standardowo, jak dotychczas, ale nie - oni mieli tempo minimalnie wyższe niż to co jechałem przez cały maraton. Wiedziałem że "wyskok" udać to się uda, ale zakończy się lekkim wyczerpaniem, co byłoby gorszeni niż utrzymywanie tempa.
W ten sposób przejechaliśmy kilka km do rozjazdu. Tutaj owa "dwójka" się rozłączyła: jeden pojechał na giga a drugi na mega a ja zostałem... Oznakowanie nie dało mi jasnej odpowiedzi gdzie jechać ("MINI do mety" i "II runda"...). Szybkie pytanie do obsługi i za chwilę zacząłem gonić tego co mi uciekł. Było grząsko i pod wiatr, trzeba było go dorwać, żeby mniej się męczyć.
Gościu miał trochę mocy. Było to czuć w porównaniu do wcześniejszych wyprzedzanych. Nie pozwalało to na swobodne wyprzedzenie. Pozostało "trzymać się ogona".
Kolejnych parę km a on nie odpuszcza. Czyżbym w końcu trafiłem na rywala?
Jak pojawiały się proste odcinki, asfalt, on się składał i pompował. Nie wierzyłem, że mogę go spokojnie zostawić w tyle. Nawet bywało że na chwilę odchodził, a ja już myślałem, że go nie dogonię i muszę spasować.
Aż tu nie wiadomo kiedy, na jakimś zakręcie przy minimalnie wznoszącym się zakręcie moje własne tempo pokonywania tego typu momentów było ciut większe niż jego. Nie lubię w takich sytuacjach zwalniać tylko po to żeby "trzymać tył", wolę pokonać to we własnym tempie i kadencji, żeby potem nie musieć marnować energii na rozpędzanie. Wyprzedziłem i sądziłem ze świadomością, że teraz ja będę "lokomotywą". Ale cóż, ja skorzystałem więc trzeba się też trochę odwdzięczyć, zatem trzymałem swoje (niewygórowane) tempo, generalnie takie samo jak do tej pory mój obecny rywal.
I tak oto jechałem i przejechawszy paręset metrów nasłuchuję czy ktoś za mną jedzie a tu nic. Oglądam się i wielce zdziwiony dostrzegam, ze ten który w mojej ocenie do tej pory miał tempo niepozwalające mi się urwać, został dawno w tyle bez większego wysiłku z mojej strony....
Podejrzewam, że miał świadomość tego, że ktoś go doszedł, trzymał się przez ileś tam kilometrów i kiedy na technicznym skręcie go wyprzedził to w końcu spasował. Kto wie...
Tak czy siak do końca już nikt mi nie zagrażał. Jedynie ostatnich parę km dało mi się we znaki z powodu wyczerpania psychicznego. Pogoda dała ostro w kość, sprzęt nie chodził jak zegarek (brak młynka, który zaciągał łańcuch i nie pozwalał jechać, tony piachu, rzężenie napędu, zużytych klockach hamulcowych), mokro, grudki piachu w oczach niepozwalający prawie że patrzeć, trasa praktycznie bez suchego miejsca, cała w mokrej, grząskiej spowalniającej mazi, no ale jakoś dotrwałem.
Przynajmniej jazda była satysfakcjonująca: brak występowania w grupie porównywalnych bikerów nie powodował mocnej i nadwyrężającej jazdy, a stałe wyprzedzanie dawało satysfakcję.
Cóż, mimo prawie zajechanego sprzętu, przemarznięcia na mecie (praktycznie brak czucia w stopach) i dosłownie szczękania zębami pod samochodem w trakcie przebierania, całokształt dopełnił otrzymany sms...
W zeszłym roku w BM pod koniec sezonu jeździłem na poziomie 80'go miejsca OPEN. W tym roku miałem nadzieję, że 60'te będzie bdb wynikiem. Ów sms mówił jednak co innego: 47 OPEN i 22 M3 :-D
Na twarzy pojawił się banan :-)
Potem już rzeczywistość dopadła (na szczęście w suchych ciuchach): myjki z dosłownie chyba 4-5 krótkimi na 1,5-4 m siurkającymi wężami. Nawet ich zgniatanie w celu zwężenia wylotu nie dawało większego ciśnienia. Ratowała mnie i pomagała jedynie zmiotka przyniesiona z samochodu... no comments.
Reasumując: w dupę dostałem niemiłosiernie ale satysfakcja była większa. Dużym plusem było też towarzystwo i wspólny start z Jarkiem. Co we dwóch to zawsze raźniej: i dojeżdżając na maraton, i mordując się na nim, i wracając z niego.
A teraz dowody małej metamorfozy. Tak wyglądałem zaraz po starcie (zwracam uwagę na skarpetki ;-P ):
Tuż przed końcem:
... i po zakończeniu:
-----------------------------------
PODSUMOWANIE:
- MEGA OPEN: 47 / 274 (poziom w tej skali to 17,15%)
- M-3: 22
- czas: 02:41:01 / 02:13:11 [najlepszy- współczynnik do jego wyniku: 1,23]
- Średnia prędkość: 23,59 km/h [najlepszy 27,14 km/h]
- Średnia kadencja: 73 obr./min
WARUNKI: no comments... deszcz + kompletny brak miejsca na ścieżkach gdzie nie byłoby wody lub miękkiej mazi.
OPONY: zestaw ten co w Złotym Stoku: przód Saguaro 2.0, tył, Maxis Cros Mark.
Przód trzymał dobrze, nawet można powiedzieć, że bardzo dobrze jak na ten protektor (nie miałem poślizgów), tył czasami latał na boki ale nie sądzę, aby znalazł się ktoś komu nie latał.
Kondycja: minął tylko tydzień po Złotym Stoku. We wtorek i środę bolały jeszcze mięśnie, w czwartek nie czułem pełnego wypoczęcia ale wbrew pozorom poszło bardzo dobrze. Najprawdopodobniej z powodu trzymania "swojego" tempa. Zmęczenie po też nie było takie duże jak zazwyczaj. Dopiero, dopiero o k 22-23 odcięło mnie tak, że gadałem prawie jak przez sen, a oczy przed kompem miałem otwarte na 1% ;-P
Kategoria Fotosos, Maratony 2012