Info

Więcej o mnie.


Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj1 - 0
- 2014, Marzec1 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 1
- 2013, Lipiec11 - 3
- 2013, Czerwiec15 - 9
- 2013, Maj21 - 1
- 2013, Kwiecień13 - 0
- 2013, Marzec10 - 1
- 2013, Luty8 - 0
- 2013, Styczeń12 - 1
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad7 - 0
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień15 - 2
- 2012, Sierpień21 - 8
- 2012, Lipiec24 - 5
- 2012, Czerwiec20 - 0
- 2012, Maj19 - 4
- 2012, Kwiecień20 - 7
- 2012, Marzec13 - 0
- 2012, Luty6 - 0
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień5 - 0
- 1991, Kwiecień1 - 3
Dane wyjazdu:
55.60 km
50.00 km teren
03:27 h
16.12 km/h:
Maks. pr.:56.40 km/h
Temperatura:23.0
HR max:195 (100%)
HR avg:173 ( 88%)
Podjazdy:1916 m
Kalorie: 2500 kcal
Rower:Kuba :-)
"Samotność" po raz enty? MTB Powerade Wałbrzych 2012
Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 0
Wałbrzych... trudność 5 w skali sześciostopniowej, Golonka ostrzegał, że trasa jest trudna, przewyższenia i profil nie dawały nadziei na "gładkie przejechanie", pogoda dopisywała, towarzystwo również (Andrzej Tujdowski jechał w tym samym kierunku więc zabraliśmy się razem ;-).Cóż.. tyle słowem wstępu a teraz realia ;-P
Wyjazd planowo. Jak zwykle snu mogłoby być więcej ale nie jest źle. Trasa do Wałbrzycha bardzo dobra ino smerfy leszniańskie już nie.... :-/
Trudno. Dojechaliśmy w całości, spokojnie mając czas na przygotowanie i to jest najważniejsze.
Ustawienie w sektorach, ostatnie sekundy i ... prawie start, ponieważ jeszcze runda honorowa. Tak krytykowana (warunek władz miasta) moim zdaniem nie była jakimś wielkim problemem, a za to o można było się ciut rozgrzać).
Po ostrym starcie mała załamka: szutr na wyjeździe z miasta był tak pylący, że momentalnie wszystko spowiła "mgła". Później było lepiej. Rozpoczęło się wspinanie.
Ponieważ miałem sektor III jechałem w dość wyrównanej do mojego poziomu stawce. Sporo wąskich podjazdów, jakieś niewielkie zjazdy i w miarę szybko dojechaliśmy do sławetnego, najdłuższego tunelu kolejowego w Polsce, który był częścią trasy.
1600 m pod ziemią oświetlone gdzieś tak w 15, no góra 30% (!) Ostrzeżenia były, że nie udało się tak jakby chcieli oświetlić, no ale nie spodziewałem się aż takich ciemności! Szczególnie na końcowym odcinku praktycznie nic nie było widać! Ponieważ ledwo widziałem tego przede mną, zacząłem zwalniać i krzyknąłem aby nikt nie wyprzedzał i wszyscy jechali równo.
Były na całym przejeździe dwa momenty kiedy miałem wrażenie, że jestem za blisko ściany, ale na szczęście odbiłem i nie przekonałem się czy przeczucie było prawdziwe.
W samym tunelu udało mi się wyprzedzić jedną osobę a na końcu puściłem jeszcze spida wyprzedzając kolejną ;-P
Krzyknąłem jeszcze żartobliwie do kogoś hasło: "Ciekawe ile kapci będzie w tunelu?" (bo kamoli było mnóstwo).
W tunelu ile było nie wiem, ale zaraz za tunelem (tuż po strawersowaniu kilku schodków na prawie pionowym, chyba czterometrowym zboczu) były z pewnością dwa: gościa co już walczył z kołem i... mój ;-P
No trudno, pech to pech. Ściąganie opony bez użycia łyżek, przećwiczone przed wyjazdem, poszło sprawnie, szybkie sprawdzenie czy czegoś nie ma w samej oponie i zmiana dętki. 220 machnięć pompką i prawie mogłem jechać. Trza było jeszcze zebrać dziurawą dętkę.
Kapeć kapciem ale jak to mówią: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;-P. Skorzystałem robiąc przerwę w pompowaniu aby opróżnić pęcherz, który jak na złość zaczął o sobie przypominać tuż po starcie.
Nota bene szczęściem było też to, że na wspomnianych schodkach od razu wszedłem ponieważ później utworzył się tam nawet piętnastominutowy korek!
W trakcie zmiany zacząłem liczyć bikerów wymijających mnie... przestałem gdzieś przy 15-20. Szkoda że nie sprawdziłem ile trwała wymiana: dałoby to obraz po przyjechaniu na metę jakie miejsce mógłbym zdobyć bez awarii, ale o tym na końcu.
Udało się ruszyć dalej i tutaj można by rzec: kolejny raz w tym roku rozpoczęła się samotność pościgowca długodystansowca ;-P
W prawdzie było sporo rowerzystów o podobnym poziomie do mojego ale generalnie zaczęło się sukcesywne wyprzedzanie innych i nadrabianie straconej pozycji.
Ponieważ trasa była wręcz potwornie zróżnicowana, skrótowo napiszę to co pamiętam:
1) po tunelu generalnie był cały czas podjazd zwieńczony pieszym trawersem o długości chyba nawet 100 m, na szczyt góry z której poprowadził już singielek. Podchodząc zastanawiałem się czy przypadkiem komuś nie pomyliły się kierunki trasy ;-P
Ciekawostką było to, że udało mi się wyprzedzić tutaj jedną czy dwie osoby, po prostu szedłem szybciej ;-P
No ale niestety tak czy siak to podejście było za długie i nie do podjechania. Trudno, jedno może być...
2) ... i to jedno pewno w natłoku atrakcji by w niepamięci przeminęło, ale niestety podobnych podjeść (choć krótszych) było jeszcze ze dwa. Tego było już trochę za wiele ;-P
3) bufety kolejny raz raczej pomijałem, nie czułem takiej konieczności. Zapewne odżywienie przed maratonem + żele podczas, wystarczająco spełniają swoją rolę. I dobrze. Jest jak z dobrym nawodnieniem: pijesz stale jak jeszcze nie czujesz pragnienia. Kiedy je poczujesz, to będzie za późno. Załapałem tylko bez zatrzymywania ze dwa razy banana + raz powerada w kubeczku aby chociaż trochę skorzystać z tych punktów. A było ich sporo bo aż 4 na 51 km.
4) po kilku zjazdach i podjazdach (generalnie cały maraton to było co chwila zjazd i podjazd ;-P) trafił się długi, szutrowy i bardzo szybki zjazd. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu aż się zastanawiałem czy przypadkiem dobrze jadę. Na szczęście w miarę szybko niebieskie strzałki rozwiały wątpliwości.
W ok 3/4 tego zjazdu dorwał mnie ktoś kogo wyprzedziłem na podjeździe przed zjazdem. Poginał ostro pedałując prawie na maksa, czyli dokładnie tak jak się nie powinno robić na zjazdach... Cóż, jego strata. Ja też przyspieszyłem żeby złapać się jego ogona i nie stracić dystansu a jednocześnie nie zużytkować tyle energii co on. I co? I....
5) ... zaraz na pierwszym podjeździe został w tyle ;-P A podjazd niebylejaki (dlatego punkt 5.): stromy i wyłożony kostką granitową, która od razu na myśli przywoływała drogę na Śnieżkę. Tutaj różnica była tylko taka, że była ona bardziej gładka.
Jechałem chyba na przełożeniu 1:1 najwyżej 1:2 i mieliłem. Wysoka kadencja, stałe równe tempo i do przodu. Wjechałem tylko na boczne "krawężniki" tej drogi bo były gładziutkie, równo ułożone i szerokie na 20 cm. Zdecydowanie lepsze niż sama kostka. Nie wiem czemu inni też tym torem nie jechali. No ale cóż, zostali z tyłu a ja mieliłem dalej :-)
6) kolejny etap jaki pamiętam to znowu ostry podjazd (gdzie i tu chodzić trzeba było) zakończony agrafkami. Agrafki co dziwne, również były poprowadzone ku górze a nie ku dołowi ;-P
7) później nastąpił dłuuugi czterokilometrowy trawers, biegnący wzdłuż dość sporego zbocza w lesie, o nieznacznym nachyleniu ku górze. Tutaj przez jakieś 3 km musiałem jechać wolniej: było tak ciasno, ze nie było miejsca do wyprzedzania a dwóch bikerów przede mną jechało wolniej.

Dopiero pod koniec dogonił nas chyba ktoś z czołówki GIGA, którego już z daleka było słychać bo często prosił o puszczenie. Kiedy dojechał do nas, zrobiło się ciut, ciut szerzej, on skoczył a ja za nim korzystając z powstałego miejsca za nim.
8) potem było jeszcze sporo trasy, znowu góra-dół. Nie było lekko. Trochę słabo było oznakowane na końcu ponieważ ze 2 czy 3 razy przejechałem zjazd w bok i tylko z tego powodu, że ktoś z widzów tam był i mnie naprostował, wróciłem i poleciałem dalej
9) maaaasakryczna końcówka! Już niby zjeżdżałem, już niby droga w dół, niby 480-49 km na liczniku, a tu zaraz w prawo zjazd i przez jakąś łąkę ku górze do lasu, a w lesie znowu w górę. Potem znowu zjazd i znowu już myśl, że to koniec (nawet asfaltu już chyba był) a tu kolejny zjazd w prawo, w stromą drogę, taką jakby to był Karpacz. Na jej szczycie okazało się, że znowu (sic!) trzeba zjechać w bok w las/park i znowu wspinać się szutrem...
10) w końcu jednak to się skończyło i dotarłem do mety, ale te ostatnie podjazdy dały potwornie w kość!! Na dowód profil trasy:

Dokładnie widać tam, że na ok 51 km rozpoczął się podjazd 100m wzwyż, chociaż do mety były już tylko 2 km. Przed tym podjazdem widać jeszcze dwie mniejsze "strzały" w górę, które też nie były łatwe.
Taki to trawersik był właśnie na końcu trasy:
11) i na koniec wspomniana przerwa na zmianę dętki: czasu ile to trwało nie mierzyłem, ale rowerowy licznik (stoper) zatrzymuje się kiedy nie jadę. Wg jego wskazań i odczytu czasu przejazdu wynika, że zmiana zajęła mi 8 min. 8 minut mniej do mojego czasu jechali zawodnicy, którzy osiągnęli miejsce 75-80. Zatem i tak uważam, że wyszło super! W Złotym Stoku byłem 97 a tutaj mimo kapcia 100, czyli musiałem jechać lepiej :-)
-----------------------------------------------------------------------
PODSUMOWANIE:
- MEGA OPEN: 100 / 408 (25%)
- M-3: 39
- czas: 03:27:21 / 02:39:21 [najlepszy] [współczynnik: 1,3]
- Średnia prędkość: 16,7 km/h [najlepszy 18,86 km/h]
- Średnia kadencja: 68 obr./min
WARUNKI: Zaje...fajne!!! :-D ok 25*C, piękne słońce, nie za gorąco, nie za sucho, nie za mokro. Trasa mocno szutrowa, single bardziej jak ubity piasek lub rozjechana ściółka. Trasy generalnie lekko twarde, ubite i lekko sypkie.
OPONY: zestaw ten co ostatnio tylko zamieniony: na tył poszło Saguaro 2.0, a na przód, Maxis Cros Mark.
Czy zmiana dała rezultat? Raczej tak aczkolwiek i na przód i na tył przydałby się większy protektor. Na przód bardziej agresywna opona i szersza a na tył przynajmniej szersza - bywało że następowało minimalne zaboksowanie z uwagi na ciut większą sypkość podjazdu. Ciut, ciut było czuć na szutrowych zakrętach, że opony nie trzymają aż tak dobrze i trzeba jechać zachowawczo, ale nie stanowiło to raczej większego problemu.
Tak czy siak: protektor większy i szersze opony!
Kondycja: kolejny weekendowy, czwarty pod rząd start. Nie ma lekko. Nie ma kiedy wypocząć nie mówiąc o trenowaniu. Ale nie było źle, było prawie bdb. Wysiadłem na ostatnich podjazdach, skurcze tak jak zawsze: zaczynały się ze 2-3 razy ale udawało się je rozjechać kontrolowanym kręceniem. Powrót do domu samochodem nie przysporzył problemu, senność i zmęczenie nie dopadły więc jak najbardziej kondycja na plus.
----------------------------
Dojazd przez Wrocław: 257 km / 3:50 [ok 67km/h ale to przez leszczyńskie smerfy...]
Kategoria Fotosos, Maratony 2012