Info

Więcej o mnie.


Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj1 - 0
- 2014, Marzec1 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 1
- 2013, Lipiec11 - 3
- 2013, Czerwiec15 - 9
- 2013, Maj21 - 1
- 2013, Kwiecień13 - 0
- 2013, Marzec10 - 1
- 2013, Luty8 - 0
- 2013, Styczeń12 - 1
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad7 - 0
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień15 - 2
- 2012, Sierpień21 - 8
- 2012, Lipiec24 - 5
- 2012, Czerwiec20 - 0
- 2012, Maj19 - 4
- 2012, Kwiecień20 - 7
- 2012, Marzec13 - 0
- 2012, Luty6 - 0
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień5 - 0
- 1991, Kwiecień1 - 3
Dane wyjazdu:
52.00 km
52.00 km teren
02:52 h
18.14 km/h:
Maks. pr.:60.20 km/h
Temperatura:33.0
HR max:196 ( 98%)
HR avg:176 ( 88%)
Podjazdy:1686 m
Kalorie: 2250 kcal
Rower:Kuba :-)
Bielawa - małe piekło, ostre górki, szybkie szutry
Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 0
Piekło, piekło, piekło i tyle.Wyjazd 5:45 razem z Andrzejem Tujdowskim, dojazd spokojny i o czasie. Godzina 9:00 a na termometrze już 30*C... Na miejscu wyjście z auta i gorąca masakra... Na szczęście jest spory wiatr, który dodaje ciut ochłody. W lasach powinno być lepiej.
Niewielka rozgrzewka, zauważenie przy tym busa Rafała i Glona przy nim, przywitanie, i dawaj do sektora. W sektorze już pełno ale przepycham się do Jasia, żeby się przywitać. Z przodu przed taśmą Tomek Czerniak i Rafał Łukawski już stoją. Daleko po lewej pod bandami jest Jurek. Fajnie że jednak wybrał się w góry ;-) Kibicuje nam Kinga, żona Jasia. W międzyczasie dołącza do nas Magda Hałajczak i wita się z Jasiem. Nooo.... będzie się dzisiaj z kim zmierzyć znowu ;-P
W sektorze ok 15 min, ale nie jest źle z powodu wiatru. Start, ruszamy. Na szczęście tempo nie jest tak ostre jak w Piechowicach, aczkolwiek w pierwszych kilkunastu minutach średnie tętno mimo wszystko na poziomie 190.
Początkowo trzymam się Rafała i Tomka, w zasięgu wzroku jest też Magda. Generalnie powoli sukcesywnie gdzieś znikają ponieważ z uwagi na upał staram się jechać raczej własnym tempem i utrzymywać swój rytm nie jadąc na siłę "żeby utrzymać". Swoje i tak zrobię, a grzać dla samego grzania może jest zupełnie bezcelowe.
Na starcie jeszcze przewidywaliśmy, że jak wjedziemy w las to powinno zrobić się bardziej znośnie pod względem temperatury. A tu zonk! Jest jeszcze gorzej niż na starcie, ponieważ drzewa osłaniają od wiatru tamując ruch powietrza, a to z kolei nieruchome nagrzało się jeszcze bardziej niż poza lasami. Istna masakra i duchota!!
Do Koziego Siodła przeważają leśne drogi i jedna szutrowa, leśna "autostrada". Jakiś czas wykorzystuję jednego z bikerów siedząc mu na ogonie. Podaje delikatnie mocniej... Kilka, kilkanaście minut jazdy za nim i stwierdzam, że uczciwie byłoby dać mu zmianę. Wyzyskanie rezerw sił, skok przed niego i rzucam krótkie hasło: "no dobra kolego, teraz moja kolej, wskakuj na koło". Nie protestował ;-P
W tym czasie mija mnie znana koszulka whirpoolowska. Próbuję zerknąć kto to i wydaje mi się że to Kamil Dziedzić. Pada pytanie "Kamil?", ale okazuje się, że nie. To Paweł Dobrzański. Ma dobre tempo więc mimo wszystko przyspieszam i próbuję trzymać jego koło.
Tym sposobem dojechaliśmy do szerokiej, nowo wybudowanej szutrówki, która ma być ponoć droga przeciwpożarową, a wygląda jak leśna autostrada....
Paweł zdążył odejść i tu o dziwo spotkało mnie to co jakiś czas temu sam zrobiłem: gość, który mnie wyprzedzał rzucił "Dawaj idziemy! i tym razem ja nie protestowałem ;-P Zauważyłem jedynie że wolałbym jechać, jeśli mogę ;-D
Za Kozim Siodłem zaczęło się już ostre MTB po korzeniach w kierunku Wielkiej Sowy. Można było jechać albo po mnóstwie luźnych kamieni na szlaku, albo ciut z boku po kilkucentymetrowych, gęstych, poprzecznych korzeniach. Tak źle i tak niedobrze. Pamiętam ten odcinek z zeszłego roku z Głuszycy u Golonki: dłużył się niemiłosiernie i nie miał końca. Tym razem o dziwo przeleciał dość szybko. Może dlatego, że wyglądałem jak diabeł w piekle? :-D

Za Wielką Sową rozpoczął się ostry zjazd wąskim szlakiem usianym mnóstwem luźnych kamieni. Ostry harcor w dół czyli to co tygrysy lubą najbardziej :-D
Jak tylko ten zjazd się skończył była ostra nawrotka na szlak trawersujący zbocze. W tym miejscu spotykam Tomka Czerniaka, leży, wygląda nieciekawie, mówi, że się wywalił. Na szczęście obsługa była w okolicy i już do niego idzie. Mogę lecieć dalej.
Zaczynają się nieznaczne podjazdy. Gdzieś tutaj dochodzi mnie znowu Paweł i narzucając tempo każe wskoczyć na koło. Ostro idzie ale rozpoczęły się zjazdy więc sporo zyskuję a przy okazji sporo też odpoczywam. Przy kolejnym podjeździe dziękuje i lecę dalej. Będę się z nim jeszcze tak ze 2 razy mijał i na ostatnim też trudnym podjeździe będę próbował go trzymać jednak tam już nie dam rady.
Ale teraz przed nami jeszcze wjazd na Orzeł, singiel za Sową i betonowe płyty na (chyba) Lisie Skały.
Orzeł - potworny skwar, zero wiatru, zero cienia a podjazd chyba jeden z najbardziej stromych w Polsce. Młynek ledwo tutaj wystarcza. Pierwszy raz jestem zadowolony z tego, że ostatnia zębatka ma 34 a nie 31 zębów...

Singiel za Sową całkiem przyjemny. Na nim mam "powtórkę" ze Złotego Stoku z Magdą Hałajczak ;-P Wyprzedzam ją na tym zjeździe, zaliczam ostrą i nawet niebezpieczną agrafkę w lewo (w zeszłym roku było tu mokro i ledwo wyhamowałem przed wyleceniem z trasy....) i już jest kolejny ostry podjazd gdzie oczywiście Magda wciska w pedały i sukcesywnie się oddala. Niestety już jej nie dogonię. Na metę wjedzie z ok dwuminutowym zapasem nade mną.
Jest już ciężko, pojawiają się powoli skurcze, które na szczęście udaje się rozjeździć. Za chwilę pojawiają się betonowe płyty, kolejny hardcorowy podjazd. O zgrozo zaczyna mi się chcieć pić! Niedobrze, niedobrze! Jeśli się odwodniłem to nie będzie łatwo. Na szczęście podjazd nie jest taki długi a na szczycie otuchy daje dwójka kibiców, która mówi, że bufet już niedaleko. To działa na psychikę i pozwala jechać dalej.
Bufet niebawem się pojawia. Szybkie uzupełnienie bidonów, szybkie wciągnięcie dwóch cząstek pomarańczy i można lecieć.
Od tego miejsca większość trasy to już zjazdy.

Pojawiają się dwa dłuższe podjazdy ale to szutrowe drogi więc można jeszcze przeżyć. Jedynie ostatni podjazd dał się trochę we znaki, zaczynał się niewinnie ale niestety jak w teście na wytrzymałość: im dalej tym trudniej i stromiej.
Ostatni zjazd jest bardzo niepewny. Nie pod względem trasy. W tylnym kole zaczęły się robić dziwne wibracje jakby opona tarła o ramę. Opona jednak jest daleko od ramy... :-/

Co dziwne: kiedy pedałuję jest ok, kiedy przestaję powstaje ten nieprzyjemny i dość mocny rezonans. Pedałuję zatem cały czas, jadąc jednocześnie zachowawczo aby w ogóle dojechać.
Udaje się :-D
Na wstępie kilka oddechów, sprawdzam koło. Dwie szprychy przeciwnie wychodzące są trzymane w piaście trzema trzpieniami. Pomiędzy nie wchodzą szprychy. No i jeden trzpień pękł i się odgiął na zewnątrz przez co szprycha straciła trzymanie i się rozluzowała. Luźna wpadała w wibracje. Dlaczego jak pedałowałem nie wibrowała? Nie wiem.
Udałem się do myjek a tam .... pusto (wow!)... działają myjki (wow!) ... i jest jeden wąż z lekko lejącą się wodą i mycia bikerów (wow!) :-D
Rowerek umyty, biker też (co w tym upale było cudownym przeżyciem) i zaczynam wracać. Jednak zauważam samochód orga a w środku Tomka. Właśnie go zwieźli. No cóż, udaję się za samochodem żeby się coś więcej dowiedzieć.
I dobrze, że to zrobiłem. Tomek ledwo wysiadł z samochodu. Stał o jednej nodze. Druga ma stłuczoną łydkę, biodro + szlify na całych plecach. Sam nie dotrze, proponuję pomoc. Biorę jego kask i rzeczy, on sam kuśtykając na jednej nodze i opierając się na rowerze próbuje się przemieszczać. Dochodzimy do samochodu Rafała, tam trochę przerwy. Po jakimś czasie zaczynają się pojawiać Kinga, później Glon, Rafał, ojciec Tomka. W między czasie pojawił się Andrzej i zdążył umyć rower. Udajemy się wiec do samochodu i potem na zasłużoną pastę ,tym bardziej że to już prawie 16ta :-)
Tombola znowu przeszła koło nosa, za to na szczęście od Wrocławia poprawiła się pogoda i przyszły gęste chmury dzięki czemu ni było gorąco ;-P
A wynik? Ano 42 OPEN i 11 M3. Open mogłoby być lepiej, w Piechowicach byłem 37 ale za to 11 w M3 to najlepszy wynik w tym sezonie więc nie jest źle ;-)
----------------------------------------------------------------------
PODSUMOWANIE:
- MEGA OPEN: 42 / 351 (poziom w tej skali to 12,8%)
- M-3: 11
- czas: 02:52:20 / 02:14:47 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,28]
- Średnia prędkość: 18,47 km/h [najlepszy 23,61 km/h]
- Średnia kadencja: 64 obr./min
WARUNKI: gorąco! Na starcie ok 33*C w lekkim wietrze. W lesie jeszcze gorzej, bo powietrze tam stało i się cały czas nagrzewało.
ROWER: Cube spisał się dobrze, bez zastrzeżeń.
OPONY:
- przód Geax GATO - bardzo dobra opona prowadząca, sprawdziła się praktycznie wszędzie, bez względu na to jakie było podłoże
- tył Continetnal X-KING - równie dobrze sprawdziła się jako opona napędowa. Największy test był na korzeniach przy podjeździe na Wielką Sowę. Nie przypominam sobie, żeby się gdzieś tam uślizgnęła lub lekko straciła przyczepność przy przejeździe przez kamień lub korzeń. Jedyne zastrzeżenie to przyczepność na mocno utwardzonej nawierzchni gdzie występował drobny żwirek, lekko sypkie. W takich miejscach delikatnie traciła przyczepność i miała tendencje do lekkich uślizgów pod naporem pedałowania ale wszystko raczej w ramach kontroli, bez zaskoczeń. Możliwe, że gdyby było trochę bardziej mokro mogłaby mieć ciut większe problemy. Tak czy siak dobrze napędzała.
KONDYCJA: trudno tutaj coś wskazać w tak trudnych warunkach (upał i strome podjazdy). Generalnie całkiem nieźle choć czasami brakowało tych kilku watów mocy na podjazdach, żeby mocniej depnąć. Wydaje mi się, że w Wałbrzychu podjazdy szły mi lepiej. Możliwe że to kwestia pogody i temperatury. Wynik jednak pokazał, że tak źle nie było ponieważ nie mogę mówić o jakieś niższej pozycji. Może zatem jak pogoda się poprawi to i szybciej pojadę? ;-P
DOJAZD: 244 km / 3:45 / śr. 65 km/h [google mówiło 4 godz.]
----------------------------------------------------------------------
Kategoria Maratony 2012, TESTY, Fotosos