Info

Więcej o mnie.


Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2014, Czerwiec2 - 0
- 2014, Maj1 - 0
- 2014, Marzec1 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 1
- 2013, Sierpień16 - 1
- 2013, Lipiec11 - 3
- 2013, Czerwiec15 - 9
- 2013, Maj21 - 1
- 2013, Kwiecień13 - 0
- 2013, Marzec10 - 1
- 2013, Luty8 - 0
- 2013, Styczeń12 - 1
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad7 - 0
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień15 - 2
- 2012, Sierpień21 - 8
- 2012, Lipiec24 - 5
- 2012, Czerwiec20 - 0
- 2012, Maj19 - 4
- 2012, Kwiecień20 - 7
- 2012, Marzec13 - 0
- 2012, Luty6 - 0
- 2012, Styczeń8 - 1
- 2011, Grudzień5 - 0
- 1991, Kwiecień1 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry
Dystans całkowity: | 326.65 km (w terenie 258.30 km; 79.08%) |
Czas w ruchu: | 18:53 |
Średnia prędkość: | 17.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.00 km/h |
Suma podjazdów: | 5490 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 180 (92 %) |
Suma kalorii: | 8930 kcal |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 40.83 km i 2h 21m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
86.00 km
86.00 km teren
05:22 h
16.02 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:168 ( 84%)
Podjazdy:2800 m
Kalorie: 3860 kcal
Rower:Kuba :-)
BM Głuszyca - długo, błotnie, długo....
Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 2
Pierwsze GIGA w życiu. I to GIGA nie spod tak zwanego "znaku Grabka" (tylko dłużej i ciut wyżej po szutrach leśnych), ale dzięki Strefie MTB Głuszyca prawdziwe górskie i MTB'owskie GIGA. Ciągle tylko góra, dół, góra, dół gdzie nie było ciągnących się zjazdów, a wymagające podjazdy pojawiały się zaraz jak już się myślało, że właśnie jest chwila oddechu.Słowo się rzekło: w tym roku lecę generalkę GIGA u Grabka i nie ma zmiłuj, trzeba było jechać. Dotychczasowo często wykańczały mnie górskie maratony MEGA, a tym razem miałem zrobić jeszcze 20-30 km więcej i 1000 m wyżej wjechać! Generalnie nie do zrobienia w tempie z MEGA. Przerażenie rosło wraz ze zbliżającym się wyjazdem do Głuszycy...
Na forum udało się skrzyknąć towarzyszy wyjazdu, ruszyliśmy o świcie. Ekipa okazała się wyborna, więc i jazda minęła nam bez problemów.
Na miejscu już nie było tak wesoło. Zabrakło czasu na rozgrzewkę a ostatnie czynności przygotowawcze robiłem "w biegu" z obawą czy zdążę. Udało się.
Sektory niestety zapełnione już tak, że "wystawały" poza bramki. Bez paniki, poczekałem, trochę chłopaki się ruszyły i nawet udało się ostatecznie dopchać prawie na początek sektoru gdzie stali moi teamowcy.
Plan był wyważony: byle się nie zakwasić. Żadnego ognia czy ścigania na początku, przez kilkanaście, kilkadziesiąt minut w strefie beztlenowej. Nic z tych rzeczy. Ja się tutaj sprawdzam, a nie ścigam ;-P
Ruszyliśmy spokojnie. Drugi sektor nie gnał, więc można było w miarę bez nerwów kontrolować innych. Podbudowało mnie też to, że podobnie jechał jeden z braci Swatów, Tomek Czerniak i silniejsi zawodnicy z mojego teamu. Nawet w pewnym momencie Jasiu Zozuliński został co mnie zdziwiło.
Pierwsze 20 km są spod znaku jazdy z Tomkiem Czerniakiem. Z przeplatanką ale generalnie równo. Nawet się zdziwiłem ponieważ powinien był jechać szybciej. Trudno określić czy to moja forma jest dobra, czy jego słaba, za to psychicznie zdecydowanie było to budujące. Niestety w okolicach 20'go kilometra coś zaczyna mi stukać miarowo w tylnej oponie, jakby kamyk się zaklinował. Obracam kołem, sprawdzam... o nie. Na centymetr wystaje centralnie wbity gruby gwóźdź. Nie pikuś szpilka, nie pikuś kolec, które szybko się uszczelniają, ale mega gwóźdź...
Cóż, wyciągam i modlę się czy się uszczelni. Na szczęście się uszczelniło po kilku obrotach ale 1/3 powietrza zeszła. Ruszam dalej, żeby opona pracowała i się dobrze uszczelniła. Plan podpompowania zostawiam na później, przed jakimś podjazdem.
Przede mną jakiś biker też łapie podobne przebicie. Jadąc liczył na uszczelnienie. Udało się więc kawałek jedziemy razem. Za chwilę koło totalnie się rozszczelnia i łapie kompletnego kapcia. Ma więcej pecha niż ja.
Przed kolejnym trudniejszym podjazdem szybko próbuję uzupełnić powietrze z naboju. Pierwszy raz w życiu robię "strzała" z CO2 ale udaje się u uzupełniam tylko tyle ile trzeba. Lecę dalej.
Po kilku kilometrach dogania mnie Tomek Zozuliński. Leciał z siódmego sektora, dlatego był tak daleko za mną. On również powinien jechać lepiej jak ja, ale o dziwo tego nie robi. Nawet czasami łapię przewagę. O co chodzi? Tak też przeplataliśmy się do rozjazdu na GIGA: raz Tomek, raz ja, co go wyprzedziłem i zatrzymałem się na bufecie, to zaraz musiałem go gonić znowu ;-)
Na jednej z agrafek:

Do zjazdu GIGA jest w miarę ok. Nie nadwyrężam sił, jadę równo, nie robię wyskoków, bo de facto przede mną jakby drugie MEGA, po przejechaniu już jednego...
Zjazd z GIGA jest dość ostry, ale jak dla mnie to to co tygrysy lubą najbardziej :-D Ostro w dół, sypko, z chwilowymi utratami przyczepności plus obawą o wyhamowanie :-D
Odtąd lecę sam. Samotność długodystansowca. Poznaję ostry, długi i twardy podjazd, który jechałem u Golonki w Wałbrzychu w zeszłym roku. Dobrze, przynajmniej wiem co mnie czeka, a to daje dużo na takich wyścigach ;-)
Za podjazdem oczywiście... w dół. Przede mną strzałka ze skrętem 90* w prawo, więc skręcam. Pamiętam jednak że wcześniej były już sytuacje kiedy takie strzałki były a skręty były delikatne, nawet nie np. 45*. Usilnie więc szukam dla potwierdzenia znaków. Nie ma ich.... Chyba się zgubiłem więc wracam. Tracę ok 2-4 min. Tuż przed właściwym zjazdem przelatuje mi Jasiu Zozuliński. Spinam się i go doganiam.
Nie wierząc w to, że jestem tak silny (złapałem spory dystans nad nim) pytam czy wszystko w porządku, ponieważ powinien lecieć szybciej. Okazuje się że od startu ma problemy żołądkowe + zaciągający młynek więc wszystko leci na środkowej zębatce. Masakra!
Od tej pory (ok 50'ty km) lecimy już razem, każdy swoje ale w sumie to jedziemy równo i też następują przeplatanki: na na zjazdach i podjazdach, Jasiu na prostych ciągnie jak dzik. I w sumie dobrze wypadło, bo dzięki temu 30 km udało się przejechać w dobrym towarzystwie, razem pracując więc i łatwiej było pokonywać na zmęczeniu ten dystans.
Tuż przed metą:
Na końcówce to już Jasiu pracował. Miał ciut mocniejsze tempo niż ja ale na szczęście udawało mi się je utrzymać. Na metę wjeżdżam tuż za Jasiem. Nawet nie śmiałbym go teraz wyprzedzać skoro tak mi pomógł.

Podsumowanie
Baaardzo udany maraton. Wymagający, przejechany w o wiele lepszej formie aniżeli każdy wcześniejsze MEGA. Nawet skurcze nie złapały.
Sporo nieprzyjemnego błota na trasie ale to nic. Urozmaicenie terenu, wiele odcinków technicznych i jazda w wyborowym towarzystwie przyćmiły to błoto. Nawet mozolne czyszczenie roweru nie popsuło tego ;-P
Czy wynik był udany? Większość osób (Jasiu, Tomek Czerniak, Tomek Zozuliński, i chłopaki z teamu) jechało z różnych powodów słabiej niż się spodziewałem więc w sumie nie miałem się do kogo wymiernie porównać. Zająłem czwarte miejsce w kategorii ale... na pięciu uczestników więc sami widzicie ;-P
Jednak wyjawił się jeden cień nadziei: jechałem równo z Tomkiem Czerniakiem, on dogonił Tomka Pawelca, który zdecydowanie jest silniejszy ode mnie. Na podpompowanie straciłem ok 2 min. Na zgubieniu drogi też trochę ale to nadrobiłem dzięki Jasiowi. Tomek Pawelec dojechał na metę 7 minut wcześniej, więc reasumując to nawet w podobnym tempie jechałem, a to już mnie wystarczająco zadowala :-D
Na koniec tylko ominęła mnie dekoracja bo myłem rower w strumieniu. Pal licho 4 miejsce na podium na 5 startujących, to mnie nie rusza, ale za to gdybym tam był to bym miał zdjęcie ze zwycięzcą: Dario Porosiem :-D Ale wtopa, że to przegapiłem :-D
PS
A takie tam... wygrzebane z "umytej" kasety, dzień po maratonie:

Kategoria Fotosos, Góry, Maratony 2013
Dane wyjazdu:
40.30 km
10.00 km teren
01:54 h
21.21 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:132 ( 66%)
Podjazdy:660 m
Kalorie: 970 kcal
Rower:Treningowy
Drugi dzień, plan ten sam.
Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0
6 pobudka, ubieranie i na rower choć stan organizmu nie zachęca do kręcenia.Tym razem ruszam w kierunku północnym, ku ciut łagodniejszym górkom i to mnie też trochę ratuje. Dzisiaj (po zeszłodniowej wieczornej imprezie) nie dał bym rady już zrobić takiej trasy jak wczoraj.
Ruszam asfaltem ku wiosce Skrzynka a później Droszków. Wszystko asfaltem więc nie jest źle. Później zaczyna się las i wjazd na Przełęcz Leszczynową ku Chwalisławowi. Tutaj znowu odbicie w las aby dojechać zielonym rowerowym szlakiem do szosy biegnącej ze Złotego Stoku do Lądka.

Wspinaczka na Przełęcz Jaworową, mimo chłodu bez większych problemów. Dopiero po jej przekroczeniu temperatura 12*C daje się we znaki tym bardziej, że krótki rękawek i spodenki mam tylko na sobie.
W Lądku robię jeszcze zdjęcie pięknego rynku i wracam do Trzebieszowic.

W miarę udana rundka, nie obciążająca zbytnio i dobrze, bo przede mną dzisiaj jeszcze 5 godzin powrotu do Poznania w samochodzie za kółkiem.
Szału nie było ale swoje zrobiłem i dobrze. Kręcenie "podtrzymujące" organizm w pamięci o sezonie ;-P
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
52.40 km
40.00 km teren
03:09 h
16.63 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:198 (100%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy:770 m
Kalorie: 1600 kcal
Rower:Treningowy
Impreza nie impreza...
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0
... a kręcić trzeba, tym bardziej, że nie można tego przepuścić jeśli wylądowało się na dwa dni w Kotlinie Kłodzkiej :-)Sobota, 6 rano, Zamek na skale w Trzebieszowicach, górki z przodu, górki z tyłu, do śniadania 3 godziny, więc pokręcić czas ruszyć. Nie można odpuścić trenowania.
Dzisiaj ruszam na południe. Na szczęście nie pada, choć pogoda taka sobie, temperatura w okolicach 15*C.
Przecinam szosę i ruszam za czerwonym szlakiem pod górkę polną drogą. Szlak niestety dawno temu znakowany, znaki ledwo widoczne, więc gubię go od razu i robię trawers prawie czystą łąką ku górze, byle do jakiejś drogi w lesie, a potem to już na azymut.
I tak przez kilkanaście następnych kilometrów. W górę, w dół, szlakiem i ku szukaniu szlaku.


Dopiero po dotarciu do szosy lecącej do Stronia przez Przełęcz Pachaczówkę jako tako udaj się już lecieć z planem.


Z przełęczy mógłbym ruszyć do Stronia i Lądka szosą, żeby robić kilometry ale mimo wszystko wybieram teren i kieruję się na północ czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim. Znów jedna mała zmyłka i zboczenie z trasy, szybko skorygowane po dotarciu do poprzecznej drogi leśnej i już w miarę bezproblemowe dotarcie do Lądka. Wracam ku zamkowi, mijam żeby dokręcić do 50 km i wracam.
Trening zaliczony, lekko nie było, sporo przewyższeń, można iść balować ;-P
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
10.30 km
10.30 km teren
00:58 h
10.66 km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:162 ( 83%)
HR avg: 93 ( 47%)
Podjazdy: m
Kalorie: 200 kcal
Rower:
Niedzielny wycieczkowy rozjazd w Jagniątkowie
Niedziela, 24 czerwca 2012 · dodano: 28.06.2012 | Komentarze 0
Spokojnie, wycieczkowo. Pogoda piękna, okolice również :-)...i takie tam ... ;-P


Dwa Michały: jeden duży drugi mały ;-P

Na ryby??

Na koniec mała ciekawostka z kałuży: małe jaszczurki, trudno powiedzieć czy salamandry czy jakieś inne. Generalnie wychodzić nie chciały więc nie wiem czym oddychały ;-P

Dane wyjazdu:
19.85 km
13.00 km teren
01:37 h
12.28 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:104 ( 53%)
HR avg:177 ( 90%)
Podjazdy: m
Kalorie: 430 kcal
Rower:Kuba :-)
Izerski rozjazd małą wycieczką po maratonie
Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0
Trza góry wykorzystać na maksa. Maratonowy wyjazd do Piechowic wykorzystaliśmy też na małą wycieczkę rowerową w Izerach. Po niedawnym zakupie bagażnika rowerowego nie ma najmniejszych problemów z dołożeniem jednego bika, więc czemu nie ;-)Po dobrym śniadanku ruszyliśmy w kierunku Jakuszyc. Pogoda była pochmurna ale z nadzieją, że nie będzie padać. Zaplanowana pętla przez Orle miała mieć ok 12 km, czyli do bezproblemowego przebycia dla każdego a w szczególności sierściucha ;-P
W Jakuszycach trochę się pozmieniało (chyba po ostatnich zawodach pucharu świata w biegach narciarskich) ponieważ praktycznie wszędzie poustawiano tablice informujące o płatnych parkingach. Cena 7 zł może wygórowana nie jest ale niska też nie. Zatem wyhaczyłem jedno boczne miejsce i już można był lecieć dalej ;-)

Do samego Orla wiedzie asfaltowa wąska droga, którą Natalia bez opierniczania brała "na twardo":

Uśmiech do zdjęcia, ale kontrola musi być ;-P :

Mała przerwa na rozjeździe + kilka izerskich klimatów z trasy:




Orle już znamy z wielu innych wypraw, za nami niespełna kilka km, więc zostawiamy je za sobą ...

...i udajemy się zobaczyć odbudowany kilka lat temu
mostek graniczny na Izerze.
Poniżej wersja przedwojenna oraz odbudowana:


Aga coś nie chciała iść do wody...

... więc zostało trochę czasu na wygłupy ;-P



Chyba za dużo tych zdjęć wyszło bo Natalia trochę się zjeżyła... chociaż może znowu kontrolowała drogę? :-D

Jeszcze jeden odpoczynek na polanie wśród drzew, gdzie spokój zabijał. Ze dwie osoby przeszły, i tylko ptaki nadawały. Super miejsce.

Po tej przerwie zebraliśmy się już do powrotu.

Kiedy zjeżdżaliśmy zrobiło się już chłodniej. Natalia nie chciała już jechać ciut dłuższym i bardziej wymagającym powrotem co na końcu trasy okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem: zaczęło trochę padać. Cała jazda zamknęła się w okolicach 2 godzin i kilkunastu lajtowych kilometrach. W związku z tym Natalia została w samochodzie a ja zrobiłem szybki skok na Samolot, tam i z powrotem. Ok 7-8 min podjazdu od strony Jakuszyc (od strony Orla, tak jak to leci maraton BM, ten podjazd jest zdecydowanie dłuuuższy ;-P) i potem żwawy zjazd powrotny zakończony uszczerbkiem na mocowaniu szprycy w tylnej piaście. Uszczerbek jest na tyle niefortunny, że szprycha się nie trzyma i prawdopodobnie konieczna będzie wymiana właśnie piasty :-/
Na szczęście wyskoczyło to po maratonie a nie na no i jakieś 2 tygodnie przed następnym wyjazdem.
Dane wyjazdu:
51.50 km
49.00 km teren
02:18 h
22.39 km/h:
Maks. pr.:56.40 km/h
Temperatura:23.0
HR max:198 (101%)
HR avg:180 ( 92%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1870 kcal
Rower:Kuba :-)
BM Piechowice - czas na porachunki
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0
No i minął rok a my z Natalią znowu w Piechowicach. Tym razem dodatkowo w towarzystwie Jarka.Z Jarkiem mieliśmy porachunki z zeszłorocznymi Piechowicami: ja, przez pierwszą połowę maratonu jechałem jak nowo narodzony, aż do owej połowy gdzie poziom cukru we krwi spadł chyba do wartości ujemnych a ja kolokwialnie zdechłem. Mało tego, na bufecie najpierw kilka minut walczyłem z atakiem skurczy, potem kilka "tankowałem", a później na zjeździe złapałem laczka, nie wspominając o niedziałającej pompce, a tej pożyczonej działającej w połowie co poskutkowało napompowaniem koła do połowy... P O R A Ż K A.
Jarek? No ten to miał trochę mniej szczęścia bo na jednym z pierwszych zjazdów niefortunni zaliczył kolanem kamień i tyle było z dalszej jazdy.
Tak czy siak tym razem mieliśmy zapał aby Piehcowicom pokazać co potrafimy.
Wyjazd w piątek popołudniu, przyjazd o 21 ze wcześniejszym zaopatzreniem w 1,5l lodół ;-P, konsumpcja pierogów "jędrusiowych" i ciągłe gadanie do 24.
Poranek bez zaskoczeń i udziwnień (poza giga porcją Jarka... pewno dlatego że jechał GIGA ;-), przyjazd na miejsce startu również. W tym samym momencie przyjechał Jasiu z Doktorkiem więc ustawiliśmy się obok siebie.
Żeby nie przedłużać opisu wypakowywania, przejdźmy do sedna: 3, 2, 1, START!! Z pierwszego sektora ofkors ;-P

4 km z powodu przejazdu przez miasto było jazdą za dźipem organizatora gdzie generalny plan polegał na trzymaniu się swoich. W polu rażenia wzroku był Jarek, Doktorek, Tomek Pawelec, Jasiu i gdzieniegdzie Rafał. Tomek Czerniak zrobił skok gdzieś w przód.
Po starcie ostrym wszyscy zaczęli zapodawać jakby z piekła uciekali!!
Jarek z Tomkiem zrobili skok o kilka pozycji i metrów do przodu i tylko z Doktorkiem wymieniliśmy się pozycjami. Za chwilę doszedł jeszcze Emil.
Generalnie to była masakra zdecydowanie jednoznacznie weryfikująca moje poprzednie próby wyznaczenia progu tlenowego. Prędkości nie pamiętam na tym podjeździe, ale tętno już tak!! Wahało się ono między 188 a 198, gdzie próg tlenowy teoretycznie miał być na poziomie 183!
Z przerażeniem patrzyłem na pulsometr i czas (20-30min). Wynika z tego, że próg musi być zdecydowanie wyższy...
No ale cóż robić? Trzeba było grzać jak wszyscy. Jedyna obawa to możliwość "wypalenia" mięśni co mogłoby poskutkować reakcją pod koniec maratonu a tego wolałbym uniknąć.
Pierwsze podjazdy drogą jakoś dalej się leciało. Jarek w zasięgu wzroku, Emil leciał gdzieś w pobliżu, Doktorka chyba już nie widziałem. Grunt to utrzymać tempo Jarka i będzie dobrze.
Potem zaczęły się single i Jarek mi zniknął. Tutaj warty wzmianki jest jeden singiel w lesie, na którym było mnóstwo korzeni. Widać, że został on tu utworzony od zera. Gość który przede mną jechał służył mi za specyficzny "barometr" tego odcinka. Widząc jak zachowuje się jego rower na śliskich korzeniach wiedziałem jak mniej więcej zareagować lub co mnie czeka.
Parę km dalej na początku zjazdu zauważyłem Jarka, który złapał pierwszą gumę. Niestety, potem złapał i drugą i ostatecznie wycofał się z wyścigu. Na niczym spełzły jego porachunki z Piechowicami....
Cóż, maratonowy chleb powszedni, trzeba jechać dalej. Rozpoczęło się sporo technicznych zjazdów i singli. Zauważyłem że jakieś 20-40m przede mną leci Tomek Pawelec. Hmmm jeśli ja go dojechałem to nie jest źle! Trzeba go doścignąć... co niestety nie okazało się zbyt łatwe.
Zauważyłem, że na zjazdach go dochodzę a na podjazdach odstaję, więc wyczekiwałem tylko kolejnych zjazdów ;-P i na którymś z kolei się udało! Przekazałem mu "berka" i uciekłem na 2-3 metry, choć oczywiście było to niewiele warte ponieważ rozpoczął się podjazd. I tak co jakiś czas na zjazdach i podjazdach się wymienialiśmy.
W między czasie chciałem zaliczyć żelka, który niefortunnie przerwał się tworząc mikroskopijną dziurkę niepozwalającą spokojnie wycisnąć i spożyć. Zaliczałem kolejne zjazdy przez kilka km z żelem w ustach, co Tomek trafnie podsumował stwierdzając, że jestem "na stałe podłączony do żela" ;-P
Jakoś się w końcu z nim uporałem. Przyniosło to rezultat na parę km przed rozjazdem MEGA/GIGA gdzie tym razem na podjeździe udało mi się dorwać Tomka.
Niebawem rozpoczął się szybki zjazd z Rozdroża Izerskiego a na "paczce" pojawiła się prędkość powyżej 50 km/h. Jak zwykle znalazł się "jeleń", który stwierdził, że to jest najlepszy moment na ściganie. Ja mu nie broniąc tego podczepiłem się tylko na koło i leciałem za nim ;-P
Na rozjeździe stawka byłą już generalnie przetasowana. Z tego momentu pamiętam dwie osoby: jednego gościa, z którym zmienialiśmy się na trasie pozycjami od dobrych kilkunastu km oraz gościa na full'u, który był przed nami.
Ten pierwszy miał niezłą kondycję, może nawet trochę lepszą niż ja, ten drugi po doścignięciu i wyprzedzeniu nie chciał dać zmiany nawet po pytaniu o nią.
Ostatni długi podjazd był dość ciekawy. Z obiema powyższymi osobami jechaliśmy w grupie. Ktoś ciągnął do góry całkiem nieźle. Wolałem się schować, tym bardziej, że już jakiś czas sam też trochę prowadziłem.
Zastanawiałem się co to dalej będzie i jak wylądujemy na mecie. Gość, który miał trochę mocy, był słaby na zjazdach (a te były ostatnim odcinkiem maratonu). Gość na fulu był niebezpieczny na zjazdach z racji swojego sprzętu...
I tak jadąc w pociągu dojechaliśmy do ostatniego bufetu, a tu zonk! Wszyscy zwolnili w celu bądź pobrania kubków bądź posilenia! Zostałem sam. Na 7 km przed metą nie ma już co się doładowywać bo o nic nie da. Ciekawostką tu jest to, że udało mi się przejechać na 50% zapasów przewidzianych na maraton: jeden żel i jeden bidon. Bidony powinny pójść dwa ale jakoś wyszło, że poszedł jeden, a żel drugi nie był potrzebny.
W każdym razie ciągnąłem dalej ok 16km/h, co po zablokowaniu amortyzatora okazało się nawet sprawnym do realizacji. Po jakimś czasie skontrolowałem sytuację i rywale byli parędziesiąt metrów za mną. Czyli pozostały ważne dwie rzeczy: trzymać tempo aby nie ułatwiać tym z tyłu oraz nie załapać skurczy i gumy.
Kiedy rozpoczęły się zjazdy czułem się już pewniej, wiedziałem, że tutaj mogę dać radę. Nie mniej jednak zacząłem za sobą słyszeć jadącego bikera. Ze słuchu stwierdziłem, że chyba jest tylko jeden... Zjazd nie pozwalał na sprawdzenie a ja prułem jak najmocniej w dół, na ile sprzęt pozwalał. Spodziewałem się gość na full'u. Musiał jechać zachowawczo ponieważ przez większość zjazdu nie próbował wyprzedzać. Udało mu się to na króciutkim jednym podjeździe... Na szczęść pomiar czasu zweryfikował jego zapędy: mimo przybycia na metę za nim, to on okazał się dokładnie o sekundę gorszy :-D
A tak wyglądał zjazd na metę:

oraz radość po przeczytaniu wyniku z sms'a"

... ponieważ jego treść wskazywała na 13 miesce OPEN i 4 M3 !! Wow!!
Mówiłem sobie, że to niemożliwe i miałem rację. Najprawdopodobniej mocniejsi z dalszych sektorów mieli lepsze czasy co zweryfikowało się dopiero po ich przyjeździe na metę.
Tak czy siak 35 OPEN i 16 w M3 uważam za sukces. Wejście do pierwszej pięćdziesiątki na BM nastąpiło.
--------------------------------------------
PODSUMOWANIE:
- MEGA OPEN: 35 / 412 (poziom w tej skali to 8,49%) [zeszły rok: 26o'ąty któryś, z laczkiem, odcięciem i skurczami więc nie jest to tu miarodajne]
- M-3: 16
- czas: 2:18:01 / 1:55:03 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,2]
- Średnia prędkość: 20,97 km/h [najlepszy 25,57 km/h]
- Średnia kadencja: 76 obr./min
WARUNKI: Bardzo dobre, słonecznie, nie za ciepło, trasa nie była mokra
ROWER: Cube Reaction sprawdził się bardzo dobrze, bez zastrzeżeń
OPONY: ponownie stały zestaw: na tył poszło Saguaro 2.0, a na przód, Maxis Cros Mark działał tutaj bez zastrzeżeń. W większości ubite i twarde trasy nie wymagały nie wiadomo jakich przyczepności, więc ten zestaw tutaj się sprawdził. Można by ewentualnie przód zastąpić czymś mniej agresywnym.
--------------------------------------------
Kategoria Fotosos, Góry, Maratony 2012
Dane wyjazdu:
40.30 km
30.00 km teren
02:09 h
18.74 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal
Rower:Treningowy
Continental Race King'i 2.0 jako wszechstronne opony zimowe.
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 0
Niedziela, pierwszy dzień świąt, pobudka o 6 rano, wyjazd ok 7... teoretycznie, bo za oknem zastałem to:
... i to by było na tyle z niedzielnych planów :-/
Mokro, zimno (2*C) i do tego ze śniegiem więc nawet jeśli chciałbym pojechać terenem to będzie mokry śnieg. A jak szosą, to straszna chlapa :-/
Plan był zatem taki: przeczekać do popołudnia, do poświątecznego czasu i jeśli pogoda się poprawi to zaliczyć planowaną rundkę.
Po południu pogoda się poprawiła, asfalty wyschły, słońce zaczęło świecić, pełen zapału napompowałem połatane koło, poszedłem się ubrać w strój na te warunki jak najbardziej odpowiedni i... tak przygotowany zobaczyłem znowu kapcia....
Łapy mi opadły bo już się napaliłem... Okazało się, że to co złapałem wcześniej to był snake, czyli podwójne przebicie a ja zalepiłem tylko jedno... no comments...
Kwacha takiego załapałem, że mi się odechciało ...
No nic, trudno, lekcja na przyszłość: zabierać zapasową dętkę ZAWSZE.
I tak tym nieoptymistycznym akcentem przeszedłem do poniedziałkowego planu.
Rundka zaplanowana podobnie jak wcześniej tylko z drobnym rozszerzeniem. Główne punkty programu to ostry podjazd w Sosnówce, ten sam fragment trasy z BikeMaratonu z przedwczoraj oraz cudowny zjazd z Grzybowca (nad Jagniątkowem) do Sobieszowa, no normalnie miodzio ;-P
A jak było? Ano tak to się zaczęło:


Temp -5*C ale dawałem radę. Dalej kolejny raz ta sama stacja benzynowa z podpompowaniem i dalej już podjazd Sosnówką do Borowic. Nie ma co, nie lada górka zwieńczona tym miejscem:

W Borowicach niestety zaczęło się robić coś czego nie planowałem:

Race Kingi dawały tu jeszcze radę, ostrożnie bo ostrożnie (z krótkimi brakami przyczepności) ale jakoś się udało. Po wjechaniu na asfalt było ok, ale tylko paręset metrów, niestety. Potem zaczął się prawdziwy lód na drodze + trochę śniegu. A wyglądało to m.in. tak (wjazd na słynną Chomontową):



Od Chomontowej asfaltem w górę (przeciwny kierunek do BikeMaratonu z 2011r.) ale warunki iście zimowe. Po zjechaniu w las niestety zaczął się już prawdziwy nierozjechany śnieg. Na szczęście pod świeżo usypanymi kilkoma centymetrami był mokry i ubity śnieg, powalający jechać i utrzymać trakcję, aż do szczytowego momentu (do tej pory cały czas pod górkę) gdzie było już tak:






+ mała panorama lepiej pokazująca panujące warunki:
&feature=youtu.be
Tak czy siak wcześniej przez ok. 200-500m do tego właśnie miejsca musiałem pchać rower zastanawiając się: brnąć dalej czy przypadkiem jednak nie wrócić i zjechać do Podgórzyna. Spróbowałem choć pod stopami było ponad metr śniegu. Po przekroczeniu tego granicznego co do wysokości punktu liczyłem na możliwość ruszenia i jazdy (dalej było już z górki) na pozimowym mokrym i zbitym śniegu. Udało się :-D Jedynie kilka razy zmuszony byłem się zatrzymać kiedy koło lądowało w dziurze śniegowej spowodowanej przez kroczących wcześniej piechurów. Później na szczęście zrobiło się znośniej:

Niestety taka droga pozostała już do końca (nie ma opierniczania nawet jeśli teren łagodniał, trza było trzymać tempo w tych warunkach żeby w ogóle jechać)

A kiedy już wjechałęm na asfalt, to ten z kolei przywitał mnie lodzikiem ;-P

Pół kilometra dalej na szczęście szosa wyszła z lasu a tam promienie słoneczne już zrobiły co trzeba.
Niestety najprzyjemniejszego zaplanowanego zjazdu z Grzybowaca nie zaliczyłem. Późna już pora (śnieg ograniczył znacznie mobilność i szybkość przejazdu) a także obawa przed ośnieżonym i oblodzonym szlakiem, sprawiły, że zdecydowałem się jednak już zjeżdżać.
A wszystko to na Race Kingach 2.0! Strach w oczach :-D Tak wiec jeśli się uprzeć można je uznać za wszechstronne opony zimowe radzące sobie jako tako nawet z lodem i śniegiem. Generalnie: NIE POLECAM!! :-D Lepiej założyć minimum coś w okolicach NN lub RR Schwalbe'a. Będzie większa szansa wyjścia cało z takiej śniegowej, nieprzewidzianej przejażdżki. A dodam, że przewidywałem całkowitą już bezśniegową przejezdność no i trochę się przeliczyłem.
#lat=50.755992159337&lng=15.662086613769&zoom=12&maptype=ts_terrain
Dane wyjazdu:
26.00 km
20.00 km teren
01:26 h
18.14 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:560 m
Kalorie: kcal
Rower:Treningowy
Jak się może skończyć wyjazd bez zapasowej dętki i pompki?
Sobota, 7 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 0
Brać czy nie brać? Oto jest pytanie...Tylko 3 dni w górach i to akurat w święta kiedy niejako należy być z rodziną, do tego w sobotę zaplanowane piesze wyjście a i jeszcze zapowiedzi pogody w okolicach 0*C.
Wszystko wskazywało na: nie brać bo i tak nie zdążysz. No ale wziąłem rower bo miejsce było więc wielkiego problemu to nie robiło. Jak już wziąłem to i ambitnie zaplanowałem że codziennie rano przynajmniej te 2 godzinki śmignę po górach i zaliczę parę podjazdów. Zawsze coś.
A zatem sobota: wyjazd z Cieplic ok godz. 7 rano, kierunek stacja benzynowa w celu podniesienia ciśnienia w kołach. Było jakieś 1,8 atm. więc kiedy podniosłem do ok 2,7 to od razu żwawiej zaczęło się jechać ;-P
Na stacji benzynowej klimat prowincji: "stacjonarny" piesek sobie spokojnie obserwuje rzeczywistość:


Dalej stara dobrze obcykana trasa przez Podgórzyn, Przesiekę na Wodospad Podgórnej z krótkimi ale ostrymi odcinkami.


W końcu i wodospad, ale dzisiaj bez kąpieli, lecę dalej ;-P

A dalej to już szlakiem w górę a nie drogą, więc podjazd był i techniczny i bardziej stromy. Ok 1 km dalej wpadam na fragment trasy BikeMaratonu z 2011 i tak lecę do Przesiek i potem jeszcze kawałek aż wrócę prawie do tego samego miejsca właśnie w Przesiece żeby się skierować na Zachełmie.
Przez las jechało się dobrze, w miarę sucho było aczkolwiek w lesie trafiały się odcinki błotne, na szczęście tak gdzieś w 1/3 podeschnięte, więc mocno "żabami" nie rzucało:

Z Zachełmia znowu dobrze znanym zielonym szlakiem w kierunku Chojnika. Bardzo fajna i w jednym miejscu wymagająca ścieżka.

Tuż przed samym szczytem jeszcze tylko parędziesiąt schodeczków:

No i pro forma "byłem, zobaczyłem" i można lecieć w dół do Sobieszowa:

Jak tylko zjechałem do Sobieszowa no to stało się to co się musiało stać komuś kto nie ma ani pompki ani dętki na wyjeździe, guma... i tu się wycieczka skończyła :-P
Pogoda była bardzo przyjemna, choć w okolicach 7*C to i tak całkiem wiosennie.
Ale jak to mówią licho nie śpi. Po południu po powrocie z pieszego wyjścia w góry (nota bene które dało w kość tak jak sobotnia szosowa runda- podejście w zimowych warunkach pod Pielgrzymy - dzień więc dobrze się spełnił treningowo) takie oto piękne widoki było dane mi oglądać:

Aby dokładnie za 12 min (odczyt z godziny zrobienia fot), dokładnie w tym samym miejscu zobaczyć można było TO:

Strach się bać wychodzić kiedykolwiek i gdziekolwiek :-D
No i trasa dla potomnych:
#lat=50.828127109902&lng=15.657195&zoom=13&maptype=ts_terrain
test