Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RedRider z miasteczka Poznań. Mam przejechane 12028.20 kilometrów w tym 3362.83 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RedRider.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Fotosos

Dystans całkowity:1312.06 km (w terenie 960.30 km; 73.19%)
Czas w ruchu:67:43
Średnia prędkość:18.54 km/h
Maksymalna prędkość:80.35 km/h
Suma podjazdów:27007 m
Maks. tętno maksymalne:223 (114 %)
Maks. tętno średnie:180 (92 %)
Suma kalorii:45611 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:45.24 km i 2h 42m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
19.85 km 13.00 km teren
01:37 h 12.28 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:104 ( 53%)
HR avg:177 ( 90%)
Podjazdy: m
Kalorie: 430 kcal
Rower:Kuba :-)

Izerski rozjazd małą wycieczką po maratonie

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0

Trza góry wykorzystać na maksa. Maratonowy wyjazd do Piechowic wykorzystaliśmy też na małą wycieczkę rowerową w Izerach. Po niedawnym zakupie bagażnika rowerowego nie ma najmniejszych problemów z dołożeniem jednego bika, więc czemu nie ;-)

Po dobrym śniadanku ruszyliśmy w kierunku Jakuszyc. Pogoda była pochmurna ale z nadzieją, że nie będzie padać. Zaplanowana pętla przez Orle miała mieć ok 12 km, czyli do bezproblemowego przebycia dla każdego a w szczególności sierściucha ;-P

W Jakuszycach trochę się pozmieniało (chyba po ostatnich zawodach pucharu świata w biegach narciarskich) ponieważ praktycznie wszędzie poustawiano tablice informujące o płatnych parkingach. Cena 7 zł może wygórowana nie jest ale niska też nie. Zatem wyhaczyłem jedno boczne miejsce i już można był lecieć dalej ;-)



Do samego Orla wiedzie asfaltowa wąska droga, którą Natalia bez opierniczania brała "na twardo":



Uśmiech do zdjęcia, ale kontrola musi być ;-P :



Mała przerwa na rozjeździe + kilka izerskich klimatów z trasy:









Orle już znamy z wielu innych wypraw, za nami niespełna kilka km, więc zostawiamy je za sobą ...



...i udajemy się zobaczyć odbudowany kilka lat temu

mostek graniczny na Izerze.

Poniżej wersja przedwojenna oraz odbudowana:





Aga coś nie chciała iść do wody...



... więc zostało trochę czasu na wygłupy ;-P







Chyba za dużo tych zdjęć wyszło bo Natalia trochę się zjeżyła... chociaż może znowu kontrolowała drogę? :-D



Jeszcze jeden odpoczynek na polanie wśród drzew, gdzie spokój zabijał. Ze dwie osoby przeszły, i tylko ptaki nadawały. Super miejsce.



Po tej przerwie zebraliśmy się już do powrotu.



Kiedy zjeżdżaliśmy zrobiło się już chłodniej. Natalia nie chciała już jechać ciut dłuższym i bardziej wymagającym powrotem co na końcu trasy okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem: zaczęło trochę padać. Cała jazda zamknęła się w okolicach 2 godzin i kilkunastu lajtowych kilometrach. W związku z tym Natalia została w samochodzie a ja zrobiłem szybki skok na Samolot, tam i z powrotem. Ok 7-8 min podjazdu od strony Jakuszyc (od strony Orla, tak jak to leci maraton BM, ten podjazd jest zdecydowanie dłuuuższy ;-P) i potem żwawy zjazd powrotny zakończony uszczerbkiem na mocowaniu szprycy w tylnej piaście. Uszczerbek jest na tyle niefortunny, że szprycha się nie trzyma i prawdopodobnie konieczna będzie wymiana właśnie piasty :-/
Na szczęście wyskoczyło to po maratonie a nie na no i jakieś 2 tygodnie przed następnym wyjazdem.
Kategoria Fotosos, Góry


Dane wyjazdu:
51.50 km 49.00 km teren
02:18 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:56.40 km/h
Temperatura:23.0
HR max:198 (101%)
HR avg:180 ( 92%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1870 kcal
Rower:Kuba :-)

BM Piechowice - czas na porachunki

Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0

No i minął rok a my z Natalią znowu w Piechowicach. Tym razem dodatkowo w towarzystwie Jarka.

Z Jarkiem mieliśmy porachunki z zeszłorocznymi Piechowicami: ja, przez pierwszą połowę maratonu jechałem jak nowo narodzony, aż do owej połowy gdzie poziom cukru we krwi spadł chyba do wartości ujemnych a ja kolokwialnie zdechłem. Mało tego, na bufecie najpierw kilka minut walczyłem z atakiem skurczy, potem kilka "tankowałem", a później na zjeździe złapałem laczka, nie wspominając o niedziałającej pompce, a tej pożyczonej działającej w połowie co poskutkowało napompowaniem koła do połowy... P O R A Ż K A.

Jarek? No ten to miał trochę mniej szczęścia bo na jednym z pierwszych zjazdów niefortunni zaliczył kolanem kamień i tyle było z dalszej jazdy.

Tak czy siak tym razem mieliśmy zapał aby Piehcowicom pokazać co potrafimy.

Wyjazd w piątek popołudniu, przyjazd o 21 ze wcześniejszym zaopatzreniem w 1,5l lodół ;-P, konsumpcja pierogów "jędrusiowych" i ciągłe gadanie do 24.

Poranek bez zaskoczeń i udziwnień (poza giga porcją Jarka... pewno dlatego że jechał GIGA ;-), przyjazd na miejsce startu również. W tym samym momencie przyjechał Jasiu z Doktorkiem więc ustawiliśmy się obok siebie.

Żeby nie przedłużać opisu wypakowywania, przejdźmy do sedna: 3, 2, 1, START!! Z pierwszego sektora ofkors ;-P



4 km z powodu przejazdu przez miasto było jazdą za dźipem organizatora gdzie generalny plan polegał na trzymaniu się swoich. W polu rażenia wzroku był Jarek, Doktorek, Tomek Pawelec, Jasiu i gdzieniegdzie Rafał. Tomek Czerniak zrobił skok gdzieś w przód.

Po starcie ostrym wszyscy zaczęli zapodawać jakby z piekła uciekali!!

Jarek z Tomkiem zrobili skok o kilka pozycji i metrów do przodu i tylko z Doktorkiem wymieniliśmy się pozycjami. Za chwilę doszedł jeszcze Emil.

Generalnie to była masakra zdecydowanie jednoznacznie weryfikująca moje poprzednie próby wyznaczenia progu tlenowego. Prędkości nie pamiętam na tym podjeździe, ale tętno już tak!! Wahało się ono między 188 a 198, gdzie próg tlenowy teoretycznie miał być na poziomie 183!

Z przerażeniem patrzyłem na pulsometr i czas (20-30min). Wynika z tego, że próg musi być zdecydowanie wyższy...

No ale cóż robić? Trzeba było grzać jak wszyscy. Jedyna obawa to możliwość "wypalenia" mięśni co mogłoby poskutkować reakcją pod koniec maratonu a tego wolałbym uniknąć.

Pierwsze podjazdy drogą jakoś dalej się leciało. Jarek w zasięgu wzroku, Emil leciał gdzieś w pobliżu, Doktorka chyba już nie widziałem. Grunt to utrzymać tempo Jarka i będzie dobrze.

Potem zaczęły się single i Jarek mi zniknął. Tutaj warty wzmianki jest jeden singiel w lesie, na którym było mnóstwo korzeni. Widać, że został on tu utworzony od zera. Gość który przede mną jechał służył mi za specyficzny "barometr" tego odcinka. Widząc jak zachowuje się jego rower na śliskich korzeniach wiedziałem jak mniej więcej zareagować lub co mnie czeka.

Parę km dalej na początku zjazdu zauważyłem Jarka, który złapał pierwszą gumę. Niestety, potem złapał i drugą i ostatecznie wycofał się z wyścigu. Na niczym spełzły jego porachunki z Piechowicami....

Cóż, maratonowy chleb powszedni, trzeba jechać dalej. Rozpoczęło się sporo technicznych zjazdów i singli. Zauważyłem że jakieś 20-40m przede mną leci Tomek Pawelec. Hmmm jeśli ja go dojechałem to nie jest źle! Trzeba go doścignąć... co niestety nie okazało się zbyt łatwe.

Zauważyłem, że na zjazdach go dochodzę a na podjazdach odstaję, więc wyczekiwałem tylko kolejnych zjazdów ;-P i na którymś z kolei się udało! Przekazałem mu "berka" i uciekłem na 2-3 metry, choć oczywiście było to niewiele warte ponieważ rozpoczął się podjazd. I tak co jakiś czas na zjazdach i podjazdach się wymienialiśmy.

W między czasie chciałem zaliczyć żelka, który niefortunnie przerwał się tworząc mikroskopijną dziurkę niepozwalającą spokojnie wycisnąć i spożyć. Zaliczałem kolejne zjazdy przez kilka km z żelem w ustach, co Tomek trafnie podsumował stwierdzając, że jestem "na stałe podłączony do żela" ;-P

Jakoś się w końcu z nim uporałem. Przyniosło to rezultat na parę km przed rozjazdem MEGA/GIGA gdzie tym razem na podjeździe udało mi się dorwać Tomka.

Niebawem rozpoczął się szybki zjazd z Rozdroża Izerskiego a na "paczce" pojawiła się prędkość powyżej 50 km/h. Jak zwykle znalazł się "jeleń", który stwierdził, że to jest najlepszy moment na ściganie. Ja mu nie broniąc tego podczepiłem się tylko na koło i leciałem za nim ;-P

Na rozjeździe stawka byłą już generalnie przetasowana. Z tego momentu pamiętam dwie osoby: jednego gościa, z którym zmienialiśmy się na trasie pozycjami od dobrych kilkunastu km oraz gościa na full'u, który był przed nami.

Ten pierwszy miał niezłą kondycję, może nawet trochę lepszą niż ja, ten drugi po doścignięciu i wyprzedzeniu nie chciał dać zmiany nawet po pytaniu o nią.

Ostatni długi podjazd był dość ciekawy. Z obiema powyższymi osobami jechaliśmy w grupie. Ktoś ciągnął do góry całkiem nieźle. Wolałem się schować, tym bardziej, że już jakiś czas sam też trochę prowadziłem.

Zastanawiałem się co to dalej będzie i jak wylądujemy na mecie. Gość, który miał trochę mocy, był słaby na zjazdach (a te były ostatnim odcinkiem maratonu). Gość na fulu był niebezpieczny na zjazdach z racji swojego sprzętu...

I tak jadąc w pociągu dojechaliśmy do ostatniego bufetu, a tu zonk! Wszyscy zwolnili w celu bądź pobrania kubków bądź posilenia! Zostałem sam. Na 7 km przed metą nie ma już co się doładowywać bo o nic nie da. Ciekawostką tu jest to, że udało mi się przejechać na 50% zapasów przewidzianych na maraton: jeden żel i jeden bidon. Bidony powinny pójść dwa ale jakoś wyszło, że poszedł jeden, a żel drugi nie był potrzebny.

W każdym razie ciągnąłem dalej ok 16km/h, co po zablokowaniu amortyzatora okazało się nawet sprawnym do realizacji. Po jakimś czasie skontrolowałem sytuację i rywale byli parędziesiąt metrów za mną. Czyli pozostały ważne dwie rzeczy: trzymać tempo aby nie ułatwiać tym z tyłu oraz nie załapać skurczy i gumy.

Kiedy rozpoczęły się zjazdy czułem się już pewniej, wiedziałem, że tutaj mogę dać radę. Nie mniej jednak zacząłem za sobą słyszeć jadącego bikera. Ze słuchu stwierdziłem, że chyba jest tylko jeden... Zjazd nie pozwalał na sprawdzenie a ja prułem jak najmocniej w dół, na ile sprzęt pozwalał. Spodziewałem się gość na full'u. Musiał jechać zachowawczo ponieważ przez większość zjazdu nie próbował wyprzedzać. Udało mu się to na króciutkim jednym podjeździe... Na szczęść pomiar czasu zweryfikował jego zapędy: mimo przybycia na metę za nim, to on okazał się dokładnie o sekundę gorszy :-D

A tak wyglądał zjazd na metę:



oraz radość po przeczytaniu wyniku z sms'a"



... ponieważ jego treść wskazywała na 13 miesce OPEN i 4 M3 !! Wow!!

Mówiłem sobie, że to niemożliwe i miałem rację. Najprawdopodobniej mocniejsi z dalszych sektorów mieli lepsze czasy co zweryfikowało się dopiero po ich przyjeździe na metę.

Tak czy siak 35 OPEN i 16 w M3 uważam za sukces. Wejście do pierwszej pięćdziesiątki na BM nastąpiło.

--------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 35 / 412 (poziom w tej skali to 8,49%) [zeszły rok: 26o'ąty któryś, z laczkiem, odcięciem i skurczami więc nie jest to tu miarodajne]
- M-3: 16
- czas: 2:18:01 / 1:55:03 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,2]
- Średnia prędkość: 20,97 km/h [najlepszy 25,57 km/h]
- Średnia kadencja: 76 obr./min

WARUNKI: Bardzo dobre, słonecznie, nie za ciepło, trasa nie była mokra

ROWER: Cube Reaction sprawdził się bardzo dobrze, bez zastrzeżeń

OPONY: ponownie stały zestaw: na tył poszło Saguaro 2.0, a na przód, Maxis Cros Mark działał tutaj bez zastrzeżeń. W większości ubite i twarde trasy nie wymagały nie wiadomo jakich przyczepności, więc ten zestaw tutaj się sprawdził. Można by ewentualnie przód zastąpić czymś mniej agresywnym.

--------------------------------------------

Dane wyjazdu:
55.60 km 50.00 km teren
03:27 h 16.12 km/h:
Maks. pr.:56.40 km/h
Temperatura:23.0
HR max:195 (100%)
HR avg:173 ( 88%)
Podjazdy:1916 m
Kalorie: 2500 kcal
Rower:Kuba :-)

"Samotność" po raz enty? MTB Powerade Wałbrzych 2012

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 0

Wałbrzych... trudność 5 w skali sześciostopniowej, Golonka ostrzegał, że trasa jest trudna, przewyższenia i profil nie dawały nadziei na "gładkie przejechanie", pogoda dopisywała, towarzystwo również (Andrzej Tujdowski jechał w tym samym kierunku więc zabraliśmy się razem ;-).

Cóż.. tyle słowem wstępu a teraz realia ;-P

Wyjazd planowo. Jak zwykle snu mogłoby być więcej ale nie jest źle. Trasa do Wałbrzycha bardzo dobra ino smerfy leszniańskie już nie.... :-/

Trudno. Dojechaliśmy w całości, spokojnie mając czas na przygotowanie i to jest najważniejsze.

Ustawienie w sektorach, ostatnie sekundy i ... prawie start, ponieważ jeszcze runda honorowa. Tak krytykowana (warunek władz miasta) moim zdaniem nie była jakimś wielkim problemem, a za to o można było się ciut rozgrzać).

Po ostrym starcie mała załamka: szutr na wyjeździe z miasta był tak pylący, że momentalnie wszystko spowiła "mgła". Później było lepiej. Rozpoczęło się wspinanie.

Ponieważ miałem sektor III jechałem w dość wyrównanej do mojego poziomu stawce. Sporo wąskich podjazdów, jakieś niewielkie zjazdy i w miarę szybko dojechaliśmy do sławetnego, najdłuższego tunelu kolejowego w Polsce, który był częścią trasy.

1600 m pod ziemią oświetlone gdzieś tak w 15, no góra 30% (!) Ostrzeżenia były, że nie udało się tak jakby chcieli oświetlić, no ale nie spodziewałem się aż takich ciemności! Szczególnie na końcowym odcinku praktycznie nic nie było widać! Ponieważ ledwo widziałem tego przede mną, zacząłem zwalniać i krzyknąłem aby nikt nie wyprzedzał i wszyscy jechali równo.

Były na całym przejeździe dwa momenty kiedy miałem wrażenie, że jestem za blisko ściany, ale na szczęście odbiłem i nie przekonałem się czy przeczucie było prawdziwe.

W samym tunelu udało mi się wyprzedzić jedną osobę a na końcu puściłem jeszcze spida wyprzedzając kolejną ;-P

Krzyknąłem jeszcze żartobliwie do kogoś hasło: "Ciekawe ile kapci będzie w tunelu?" (bo kamoli było mnóstwo).

W tunelu ile było nie wiem, ale zaraz za tunelem (tuż po strawersowaniu kilku schodków na prawie pionowym, chyba czterometrowym zboczu) były z pewnością dwa: gościa co już walczył z kołem i... mój ;-P

No trudno, pech to pech. Ściąganie opony bez użycia łyżek, przećwiczone przed wyjazdem, poszło sprawnie, szybkie sprawdzenie czy czegoś nie ma w samej oponie i zmiana dętki. 220 machnięć pompką i prawie mogłem jechać. Trza było jeszcze zebrać dziurawą dętkę.
Kapeć kapciem ale jak to mówią: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;-P. Skorzystałem robiąc przerwę w pompowaniu aby opróżnić pęcherz, który jak na złość zaczął o sobie przypominać tuż po starcie.
Nota bene szczęściem było też to, że na wspomnianych schodkach od razu wszedłem ponieważ później utworzył się tam nawet piętnastominutowy korek!

W trakcie zmiany zacząłem liczyć bikerów wymijających mnie... przestałem gdzieś przy 15-20. Szkoda że nie sprawdziłem ile trwała wymiana: dałoby to obraz po przyjechaniu na metę jakie miejsce mógłbym zdobyć bez awarii, ale o tym na końcu.

Udało się ruszyć dalej i tutaj można by rzec: kolejny raz w tym roku rozpoczęła się samotność pościgowca długodystansowca ;-P

W prawdzie było sporo rowerzystów o podobnym poziomie do mojego ale generalnie zaczęło się sukcesywne wyprzedzanie innych i nadrabianie straconej pozycji.

Ponieważ trasa była wręcz potwornie zróżnicowana, skrótowo napiszę to co pamiętam:

1) po tunelu generalnie był cały czas podjazd zwieńczony pieszym trawersem o długości chyba nawet 100 m, na szczyt góry z której poprowadził już singielek. Podchodząc zastanawiałem się czy przypadkiem komuś nie pomyliły się kierunki trasy ;-P
Ciekawostką było to, że udało mi się wyprzedzić tutaj jedną czy dwie osoby, po prostu szedłem szybciej ;-P
No ale niestety tak czy siak to podejście było za długie i nie do podjechania. Trudno, jedno może być...

2) ... i to jedno pewno w natłoku atrakcji by w niepamięci przeminęło, ale niestety podobnych podjeść (choć krótszych) było jeszcze ze dwa. Tego było już trochę za wiele ;-P

3) bufety kolejny raz raczej pomijałem, nie czułem takiej konieczności. Zapewne odżywienie przed maratonem + żele podczas, wystarczająco spełniają swoją rolę. I dobrze. Jest jak z dobrym nawodnieniem: pijesz stale jak jeszcze nie czujesz pragnienia. Kiedy je poczujesz, to będzie za późno. Załapałem tylko bez zatrzymywania ze dwa razy banana + raz powerada w kubeczku aby chociaż trochę skorzystać z tych punktów. A było ich sporo bo aż 4 na 51 km.

4) po kilku zjazdach i podjazdach (generalnie cały maraton to było co chwila zjazd i podjazd ;-P) trafił się długi, szutrowy i bardzo szybki zjazd. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu aż się zastanawiałem czy przypadkiem dobrze jadę. Na szczęście w miarę szybko niebieskie strzałki rozwiały wątpliwości.
W ok 3/4 tego zjazdu dorwał mnie ktoś kogo wyprzedziłem na podjeździe przed zjazdem. Poginał ostro pedałując prawie na maksa, czyli dokładnie tak jak się nie powinno robić na zjazdach... Cóż, jego strata. Ja też przyspieszyłem żeby złapać się jego ogona i nie stracić dystansu a jednocześnie nie zużytkować tyle energii co on. I co? I....

5) ... zaraz na pierwszym podjeździe został w tyle ;-P A podjazd niebylejaki (dlatego punkt 5.): stromy i wyłożony kostką granitową, która od razu na myśli przywoływała drogę na Śnieżkę. Tutaj różnica była tylko taka, że była ona bardziej gładka.
Jechałem chyba na przełożeniu 1:1 najwyżej 1:2 i mieliłem. Wysoka kadencja, stałe równe tempo i do przodu. Wjechałem tylko na boczne "krawężniki" tej drogi bo były gładziutkie, równo ułożone i szerokie na 20 cm. Zdecydowanie lepsze niż sama kostka. Nie wiem czemu inni też tym torem nie jechali. No ale cóż, zostali z tyłu a ja mieliłem dalej :-)

6) kolejny etap jaki pamiętam to znowu ostry podjazd (gdzie i tu chodzić trzeba było) zakończony agrafkami. Agrafki co dziwne, również były poprowadzone ku górze a nie ku dołowi ;-P

7) później nastąpił dłuuugi czterokilometrowy trawers, biegnący wzdłuż dość sporego zbocza w lesie, o nieznacznym nachyleniu ku górze. Tutaj przez jakieś 3 km musiałem jechać wolniej: było tak ciasno, ze nie było miejsca do wyprzedzania a dwóch bikerów przede mną jechało wolniej.



Dopiero pod koniec dogonił nas chyba ktoś z czołówki GIGA, którego już z daleka było słychać bo często prosił o puszczenie. Kiedy dojechał do nas, zrobiło się ciut, ciut szerzej, on skoczył a ja za nim korzystając z powstałego miejsca za nim.

8) potem było jeszcze sporo trasy, znowu góra-dół. Nie było lekko. Trochę słabo było oznakowane na końcu ponieważ ze 2 czy 3 razy przejechałem zjazd w bok i tylko z tego powodu, że ktoś z widzów tam był i mnie naprostował, wróciłem i poleciałem dalej

9) maaaasakryczna końcówka! Już niby zjeżdżałem, już niby droga w dół, niby 480-49 km na liczniku, a tu zaraz w prawo zjazd i przez jakąś łąkę ku górze do lasu, a w lesie znowu w górę. Potem znowu zjazd i znowu już myśl, że to koniec (nawet asfaltu już chyba był) a tu kolejny zjazd w prawo, w stromą drogę, taką jakby to był Karpacz. Na jej szczycie okazało się, że znowu (sic!) trzeba zjechać w bok w las/park i znowu wspinać się szutrem...

10) w końcu jednak to się skończyło i dotarłem do mety, ale te ostatnie podjazdy dały potwornie w kość!! Na dowód profil trasy:



Dokładnie widać tam, że na ok 51 km rozpoczął się podjazd 100m wzwyż, chociaż do mety były już tylko 2 km. Przed tym podjazdem widać jeszcze dwie mniejsze "strzały" w górę, które też nie były łatwe.

Taki to trawersik był właśnie na końcu trasy:



11) i na koniec wspomniana przerwa na zmianę dętki: czasu ile to trwało nie mierzyłem, ale rowerowy licznik (stoper) zatrzymuje się kiedy nie jadę. Wg jego wskazań i odczytu czasu przejazdu wynika, że zmiana zajęła mi 8 min. 8 minut mniej do mojego czasu jechali zawodnicy, którzy osiągnęli miejsce 75-80. Zatem i tak uważam, że wyszło super! W Złotym Stoku byłem 97 a tutaj mimo kapcia 100, czyli musiałem jechać lepiej :-)

-----------------------------------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 100 / 408 (25%)
- M-3: 39
- czas: 03:27:21 / 02:39:21 [najlepszy] [współczynnik: 1,3]
- Średnia prędkość: 16,7 km/h [najlepszy 18,86 km/h]
- Średnia kadencja: 68 obr./min

WARUNKI: Zaje...fajne!!! :-D ok 25*C, piękne słońce, nie za gorąco, nie za sucho, nie za mokro. Trasa mocno szutrowa, single bardziej jak ubity piasek lub rozjechana ściółka. Trasy generalnie lekko twarde, ubite i lekko sypkie.

OPONY: zestaw ten co ostatnio tylko zamieniony: na tył poszło Saguaro 2.0, a na przód, Maxis Cros Mark.
Czy zmiana dała rezultat? Raczej tak aczkolwiek i na przód i na tył przydałby się większy protektor. Na przód bardziej agresywna opona i szersza a na tył przynajmniej szersza - bywało że następowało minimalne zaboksowanie z uwagi na ciut większą sypkość podjazdu. Ciut, ciut było czuć na szutrowych zakrętach, że opony nie trzymają aż tak dobrze i trzeba jechać zachowawczo, ale nie stanowiło to raczej większego problemu.
Tak czy siak: protektor większy i szersze opony!

Kondycja: kolejny weekendowy, czwarty pod rząd start. Nie ma lekko. Nie ma kiedy wypocząć nie mówiąc o trenowaniu. Ale nie było źle, było prawie bdb. Wysiadłem na ostatnich podjazdach, skurcze tak jak zawsze: zaczynały się ze 2-3 razy ale udawało się je rozjechać kontrolowanym kręceniem. Powrót do domu samochodem nie przysporzył problemu, senność i zmęczenie nie dopadły więc jak najbardziej kondycja na plus.

----------------------------

Dojazd przez Wrocław: 257 km / 3:50 [ok 67km/h ale to przez leszczyńskie smerfy...]

Dane wyjazdu:
63.00 km 60.00 km teren
02:41 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:12.0
HR max:199 (102%)
HR avg:175 ( 89%)
Podjazdy:495 m
Kalorie: 2120 kcal
Rower:Kuba :-)

Samotność ścigacza długodystansowca....

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 1

Bike Maraton miał być w tym roku trochę w odstawce, bez widoku na generalkę. Jednak trafiła się okazja wspólnego wyjazdu do Wielunia z Jarkiem więc czemu nie.

Plan jednodniowy: wyjazd rano, start, powrót. Proste? Banalnie, chyba, że późnowiosenna pogoda zmieni się na wczesnowiosenną...

Zapowiedzi pogodowe: 15*C, opady 5 mm. Nie jest źle. Da się jechać a błoto nie powinno zalewać wszystkiego. Niestety jazda poranna nie nastrajała optymistycznie. Praktycznie przez 80% czasu podróży na przedniej szybie musiały "latać" wycieraczki...

Na miejscu wysiadamy i... nie jest źle. Niby zimno bo ok 11*C ale da się, żyć i nawet krótki dół nie przeszkadza.

Rowery poskładany, stroje założone i na start. Na rozgrzewkę czasu już nie było, amor ma za małe ciśnienie, a przede mną perspektywa ostatniego, siódmego sektora (co gorsza okazało się, że w zeszłym sezonie "dokopałem" się do pierwszego więc teoretycznie i teraz wyższy być powinien ino się nie upomniałem wystarczająco wcześnie...).

Rozgrzewkę zrobię przysiadami w sektorze ;-P, amora zablokuję, a sektor? No jakoś tam się śmignie ku przodowi po starcie.

I tyle by było z optymizmem przed startem. Potem przyszła rzeczywistość.

Sektor... już prawie wypełniony, przede mną widać tylko 2-3 kolejne (czołówki w ogóle) a ja stoję za gęsto ustawionymi miejscowymi chłopakami, którzy z pewnością nie ruszą w oczekiwanym tempie. Pal licho, jakoś to będzie, trza się rozgrzać. Przysiadów kilka, jedenasta dochodzi, start... no może jeszcze nie teraz.

Poszedł pierwszy sektor, drugi, trzeci.... czwarty.......... szósty............... a między każdym 30-60s przerwy przed wypuszczeniem następnego!! O matko... i jak tu dogonić przody? Różnica startu między pierwszym sektorem a moim wyniosła... 5 min:



No trudno. W końcu polecieliśmy, systematycznie udawało się skakać w miarę sprawnie do przodu ponieważ miałem ok 50% większą prędkość od pozostałych.

Po paru kilometrach kiedy stawka się trochę rozciągnęła a ja wyprzedziłem już sporo bikerów zaczęło się robić luźniej.

Generalnie nie było grupy pozwalającej na wspólną jazdę w "pociągu". Pozostało lecieć w swoim tempie tak na 3/4 mocy aby zachować siły na koniec.

No i tak to generalnie wyglądało, że od startu do mety miałem samotność ścigacza (pierwszych sektorów) długodystansowaca samotnika... Dojazd do kogoś, chwila odpoczynku za nim (albo i nie jeśli tempo było zbyt małe) i po chwili odetchnięcia, łyka z bidonu włączałem ponownie swoje tempo (wcale nie dużo większe) i powoli zaczynałem się oddalać. I tak do kolejnej grupy. Najczęściej wyprzedzenia zdarzały się na podjazdach gdy towarzysze zwalniali a mi starczało mocy aby utrzymać tempo, co przynosiło satysfakcję z powodu świadomości, że jeszcze trochę mocy w nogach drzemie mimo dłuższego już dystansu.

Na ok 1/4 dystansu zaczął padać deszcz, który był zdecydowanie wielokrotnością wspomnianych zapowiadanych 5 mm :-/

Mokro było na tyle, że trzeba było schować okulary a strój był cały mokry. Sprzęt w połowie trasy rzęził już niemiłosiernie, przerzutki zaczynały pracować coraz ciężej, co skończyło się tym że na ostatnich kilometrach musiałem biegi zmieniać pchając całą dłonią, a nie samym kciukiem...

Na trasie z powyższego schematu wyłamała się jedna sytuacja. Przed rozjazdem MEGA-GIGA dojechałem do dwóch bikerów, jadących niezłym tempem. Sądziłem, że będzie standardowo, jak dotychczas, ale nie - oni mieli tempo minimalnie wyższe niż to co jechałem przez cały maraton. Wiedziałem że "wyskok" udać to się uda, ale zakończy się lekkim wyczerpaniem, co byłoby gorszeni niż utrzymywanie tempa.

W ten sposób przejechaliśmy kilka km do rozjazdu. Tutaj owa "dwójka" się rozłączyła: jeden pojechał na giga a drugi na mega a ja zostałem... Oznakowanie nie dało mi jasnej odpowiedzi gdzie jechać ("MINI do mety" i "II runda"...). Szybkie pytanie do obsługi i za chwilę zacząłem gonić tego co mi uciekł. Było grząsko i pod wiatr, trzeba było go dorwać, żeby mniej się męczyć.

Gościu miał trochę mocy. Było to czuć w porównaniu do wcześniejszych wyprzedzanych. Nie pozwalało to na swobodne wyprzedzenie. Pozostało "trzymać się ogona".

Kolejnych parę km a on nie odpuszcza. Czyżbym w końcu trafiłem na rywala?
Jak pojawiały się proste odcinki, asfalt, on się składał i pompował. Nie wierzyłem, że mogę go spokojnie zostawić w tyle. Nawet bywało że na chwilę odchodził, a ja już myślałem, że go nie dogonię i muszę spasować.

Aż tu nie wiadomo kiedy, na jakimś zakręcie przy minimalnie wznoszącym się zakręcie moje własne tempo pokonywania tego typu momentów było ciut większe niż jego. Nie lubię w takich sytuacjach zwalniać tylko po to żeby "trzymać tył", wolę pokonać to we własnym tempie i kadencji, żeby potem nie musieć marnować energii na rozpędzanie. Wyprzedziłem i sądziłem ze świadomością, że teraz ja będę "lokomotywą". Ale cóż, ja skorzystałem więc trzeba się też trochę odwdzięczyć, zatem trzymałem swoje (niewygórowane) tempo, generalnie takie samo jak do tej pory mój obecny rywal.

I tak oto jechałem i przejechawszy paręset metrów nasłuchuję czy ktoś za mną jedzie a tu nic. Oglądam się i wielce zdziwiony dostrzegam, ze ten który w mojej ocenie do tej pory miał tempo niepozwalające mi się urwać, został dawno w tyle bez większego wysiłku z mojej strony....

Podejrzewam, że miał świadomość tego, że ktoś go doszedł, trzymał się przez ileś tam kilometrów i kiedy na technicznym skręcie go wyprzedził to w końcu spasował. Kto wie...

Tak czy siak do końca już nikt mi nie zagrażał. Jedynie ostatnich parę km dało mi się we znaki z powodu wyczerpania psychicznego. Pogoda dała ostro w kość, sprzęt nie chodził jak zegarek (brak młynka, który zaciągał łańcuch i nie pozwalał jechać, tony piachu, rzężenie napędu, zużytych klockach hamulcowych), mokro, grudki piachu w oczach niepozwalający prawie że patrzeć, trasa praktycznie bez suchego miejsca, cała w mokrej, grząskiej spowalniającej mazi, no ale jakoś dotrwałem.

Przynajmniej jazda była satysfakcjonująca: brak występowania w grupie porównywalnych bikerów nie powodował mocnej i nadwyrężającej jazdy, a stałe wyprzedzanie dawało satysfakcję.

Cóż, mimo prawie zajechanego sprzętu, przemarznięcia na mecie (praktycznie brak czucia w stopach) i dosłownie szczękania zębami pod samochodem w trakcie przebierania, całokształt dopełnił otrzymany sms...

W zeszłym roku w BM pod koniec sezonu jeździłem na poziomie 80'go miejsca OPEN. W tym roku miałem nadzieję, że 60'te będzie bdb wynikiem. Ów sms mówił jednak co innego: 47 OPEN i 22 M3 :-D

Na twarzy pojawił się banan :-)

Potem już rzeczywistość dopadła (na szczęście w suchych ciuchach): myjki z dosłownie chyba 4-5 krótkimi na 1,5-4 m siurkającymi wężami. Nawet ich zgniatanie w celu zwężenia wylotu nie dawało większego ciśnienia. Ratowała mnie i pomagała jedynie zmiotka przyniesiona z samochodu... no comments.

Reasumując: w dupę dostałem niemiłosiernie ale satysfakcja była większa. Dużym plusem było też towarzystwo i wspólny start z Jarkiem. Co we dwóch to zawsze raźniej: i dojeżdżając na maraton, i mordując się na nim, i wracając z niego.

A teraz dowody małej metamorfozy. Tak wyglądałem zaraz po starcie (zwracam uwagę na skarpetki ;-P ):





Tuż przed końcem:





... i po zakończeniu:







-----------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 47 / 274 (poziom w tej skali to 17,15%)
- M-3: 22
- czas: 02:41:01 / 02:13:11 [najlepszy- współczynnik do jego wyniku: 1,23]
- Średnia prędkość: 23,59 km/h [najlepszy 27,14 km/h]
- Średnia kadencja: 73 obr./min


WARUNKI: no comments... deszcz + kompletny brak miejsca na ścieżkach gdzie nie byłoby wody lub miękkiej mazi.

OPONY: zestaw ten co w Złotym Stoku: przód Saguaro 2.0, tył, Maxis Cros Mark.
Przód trzymał dobrze, nawet można powiedzieć, że bardzo dobrze jak na ten protektor (nie miałem poślizgów), tył czasami latał na boki ale nie sądzę, aby znalazł się ktoś komu nie latał.

Kondycja: minął tylko tydzień po Złotym Stoku. We wtorek i środę bolały jeszcze mięśnie, w czwartek nie czułem pełnego wypoczęcia ale wbrew pozorom poszło bardzo dobrze. Najprawdopodobniej z powodu trzymania "swojego" tempa. Zmęczenie po też nie było takie duże jak zazwyczaj. Dopiero, dopiero o k 22-23 odcięło mnie tak, że gadałem prawie jak przez sen, a oczy przed kompem miałem otwarte na 1% ;-P

Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kuba :-)

Filmik z wtorkowego wypadu "Polska na rowery".

Wtorek, 8 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 2

2012.0.08 - piękna pogoda, mnóstwo bikerów, niezła jazda, zapraszam do obejrzenia jak to u nas wygląda ;-)


&feature=g-upl
Kategoria Fotosos


Dane wyjazdu:
41.00 km 40.00 km teren
02:24 h 17.08 km/h:
Maks. pr.:62.80 km/h
Temperatura:26.0
HR max:223 (114%)
HR avg:177 ( 90%)
Podjazdy:1511 m
Kalorie: 1680 kcal
Rower:

100% zabawy i satysfakcji - Złoty Stok a.d. 2012

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 1

W zeszłym roku maraton w Złotym Stoku był moim pierwszym w życiu. Przygotowania zaczęły się z... dwutygodniowym wyprzedzeniem ;-P

Bilans MEGA?
1) przejechałem!
2) miejsce: 263 / 520[b] (50%) [b], 91 / M3,
3) czas: 03:01:03 / 1:56:25

W tym roku trasa MEGA się nie zmieniła, zatem pojawiła się świetna okazja do przetestowania tego jak zmieniła się forma, przygotowywana przez zeszły rok i zimę. Sezon zeszły u Golonki zakończony miałem na poziomie ok 120 miejsca OPEN, może uda się poprawić.

Trasa w Złotym Stoku jest rewelacyjna, długie podjazdy i świetne (raz szybkie, raz techniczne) zjazdy. Jest gdzie się ścigać jest i gdzie powalczyć techniką. Nie ma decydującego aspektu: najlepiej jest i dobrze wjeżdżać i umieć dobrze zjeżdżać o czym sam się przekonałem.

Te atrakcje nie mogły zostać bez upamiętnienia. Dzięki uprzejmości Jarka miałem okazję sfilmować większą część maratonu. Wszystko było załatwiane na chypcika ale udało się. Rower poskładany, kamera naładowana i zamontowana (filmik na dole wpisu...):





Jeszcze tylko przywitanie z Rafałem Łukawski, który dojechał na parking, regulacja ciśnienia, dokręcania śrub (niestety nie wszystkich...) + ok 10 min rozgrzewki i jazda do sektoru.

Niestety zonk! 10:45 a tu wszystkie sektory już zajęte aż się tyły "wylewają"!
Zobaczyłem jednak z przodu prześwity i ruszyłem spróbować wcisnąć się przez barierkę. Na szczęście okazało się to zbyteczne. Czwarty sektor który miałem okazał się nie być ostatnim jak myślałem :-D
A kiedy już do niego wszedłem wyszło, że jestem w połowie całej grupy startującej. Nieźle. Tyle mi wystarczy.

Przy okazji w sektorze spotkałem Zbigniewa który jeździł z nami na wtorkowe rundki. Zawsze to raźniej. Zdążyliśmy wymienić kilka zdań i ruszamy!

Pamiętając zeszłoroczne korki, nie za szybko ale sukcesywnie ruszyłem do przodu aby uzyskać kilkanaście, kilkadziesiąt pozycji do góry. Udało się bo korek mnie ominął i generalnie dalej można było jechać już w miarę swobodnie, choć nie zawsze luźno:



Pierwszy siedmiokilometrowy podjazd potraktowałem na 3/4 mocy. Raz, że podjazd długi, dwa, że mimo wszystko tutaj się trzeba było rozgrzać a nie przegrzać, trzy, że przed nami były jeszcze naprawdę wymagające podjazdy i dodatkowo trudniejsze jak ten pierwszy, i w końcu cztery, że i tak udawało się sukcesywnie "łykać" kolejnych bikerów ;-P

Niestety na tym podjeździe okazało się, że (jak wspomniałem wcześniej) nie sprawdziłem jednej jakże ważnej śruby: od przedniej przeżytki. Linka się luzowała i zostały mi dwie zębatki bez blatu z perspektywą: jak naciśniesz jeszcze raz manetkę to możesz zostać już tylko z jednym przełożeniem z przodu!

Trudno, trzeba było jechać. Plan był taki, że na podjeździe nie warto się zatrzymywać ponieważ zbyt dużo można stracić. Na zjeździe wiem, że mogę kilka osób wyprzedzić łapiąc odpowiednią przewagę i dającą sobie czas na naprawę, a poza tym kończył się on bufetem gdzie była szansa, że znajdzie się ktoś z imbusami "na wierzchu" i nie trzeba będzie szukać swoich w plecaku.

Plan zadziałał! Dojechałem do bufetu i tam obsługa błyskawicznie dokręciła mi linkę. To w połączeniu ze zjedzonym żelem dało super kopa psycho-fizycznego i dalsza jazda poszła w niezłym tempie.

Kolejny podjazd udało się jechać ze wcześniejszą charakterystyką: nie za szybko ale sukcesywnie do przodu wyłapując kolejne wyższe pozycje.

Na zjeździe minąłem Magdę Hałajczak. Byłem bez przesady zdziwiony ponieważ w mojej opinii nie miałem prawa jej dogonić. Kolejny podjazd udało mi się utrzymać w jej tempie (lub jak kto woli moje tempo było jej tempem ;-P ) jednak później mimo wszystko miała o dosłownie 0,5 km/h większą prędkość co sprawiło, że odległość do niej tuż przed Borówkową co chwila ciut, ciut się powiększała.

No ale w końcu dotarłem do owej sławetnej Borówkowej, usianej tysiącami kamieni wielkości pięści i większych, ostro zakończonych, mocno wystających z ziemi oraz setkami poprzecznych korzeni wszelkiej maści. Bez amortyzatora nawet nie ma co myśleć aby tamtędy próbować przejechać. Miałem szczęście, że tym razem chroniła mnie powietrzna Reba a nie twardy Dart3 ;-P





Na tym zjeździe miałem kolejną przygodę: myślałem, że wspomniana Reba wzięła i się w środku rozleciała, bo takie luzy załapała. Zablokowanie jej nie przyniosła skutku a dalsze obserwacje wskazały, że to koło się rozluzowało na motylku. UF! Całe szczęście że to na osi a nie amor i całe szczęście, że nie przy znacznej prędkości na zjeździe i po wybiciu z jakiegoś kamienia :-D

Szybkość przejazdu była zdecydowanie większa niż w zeszłym roku, a ręce na końcu nie odpadały tak jak rok temu. Na tym też zjeździe udało mi się wyprzedzić ponownie Magdę i uzyskać przewagę pozwalającą dojechać do mety z dwuminutowym wyprzedzeniem. To było coś czego zdecydowanie się nie spodziewałem!

Przede mną był jeszcze jeden najbardziej stromy podjazd i ok 10 km ciągłej jazdy w dół. Podjazd znaczny bo ok 18-20% nachylenia, w lesie, gdzie teren wyglądał jak po zrywce drzewa: mnóstwo fragmentów kory, kawałków gałęzi i sypkiego podłoża.
Lekcje techniki odrobiłeś? Jak tak to przejdziesz, pod warunkiem, że siły na kadencję starczy ;-P

Moje lekcje były chyba dobrze odrobione na cytadelskim amfiteatrze bo dawałem radę ino trochę na kadencję zabrało... 3/4 podjazdu zaliczyłem a reszta z buta. I tak nieźle bo lepiej jak towarzysze tego podjazdu, którzy jednak wcześniej dali za wygraną i wcześniej zsiadali.

Ostatni zjazd to próba utrzymania pozycji + modlitwy aby któraś z dętek nie zawiodła, bo byłoby szkoda tak fajnego maratonu i pozycji ;-D

Na mecie czekał "złoty napój" (niestety przekazany Natalii z oczywistych względów :-( ) i jeszcze w miarę luźna sytuacja w okół myjek. Szybki porządek z bajkiem, fotka dokumentalna, posiłek i do domu:



No i najciekawsze ujęcia z trasy:



-------------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 97 / 501 (poziom w tej skali to 19,34%) [zeszły rok: 263]
- M-3: 41 [zeszły rok: 91]
- czas: 02:24:04 / 01:53:10 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,27] [zeszły rok: 03:01:03]
- Średnia prędkość: 16,66 km/h [najlepszy 21,27 km/h]
- Średnia kadencja: 71 obr./min

------------------------------------------------------------------

WARUNKI: Super! Piękna pogoda, temperatura w okolicach 25-27*C, trasa nieznacznie wilgotna, niepyląca, z rzadkimi z mokro-błotnymi kałużami.

ROWER: poza dwiema drobnymi usterkami spisał się na medal. Amortyzator super. Lepszy byłby tylko full.

OPONY:
Przód: GEAX Saguaro 2.0 - z przerażeniem patrzyłem na tę cienką oponkę, która miała trzymać kierunek. Niestety nie miałem nic innego poza Racing Ralph 2,2 ale one nie były satysfakcjonujące. Zbytnio uciekały na zakrętach na sypkim podłożu a przez to były niebezpieczne. Na szczęście Saguaro spisała się dobrze. Bdb byłoby gdyby była szersza. Zakręty trzymała poprawnie, na trudnych technicznie zjazdach nie zawiodła.

Tył: Maxxis CROSS MARK 2.1 (w 1/4 zużycia) - nie zawiodła jako napęd aczkolwiek mogłoby być lepiej przy hamowaniu na zjazdach.

Obie opony z oceną dobry, jednak na tę trasę potrzebne jest coś szerszego, może w większym protektorem z powodu braku skutecznej przyczepności przy wyhamowywaniu z dużych prędkości na szutrach. To był praktycznie jedyny mankament.

KONDYCJA: przygotowanie pod względem diety - prawie prawidłowe. Pierwsza połowa tygodnia białkowa, 2-3 dni przed startem węglowodanowa. Organizm z dwutygodniową przerwą po ostatnim starcie dobrze zregenerowany. Dwa żele zażyte na końcówkach podjazdów (na zjeździe przed kolejnymi podjazdami miały się "wchłonąć") dały dobry poziom energii. Jedynie na ok 3/4 dystansu pojawiły się skurcze, które udało się przewalczyć.

Pulsometr: trochę gubił sygnał, trochę zawyżył też maksymalne tętno. Najprawdopodobniej bateria w nadajniku trochę słabiej już działa, trzeba będzie to sprawdzić.

Dojazd: 267 km, 3:45 h, 75 km/h średnia prędkość przy utrzymywaniu 90-100 km/h
Później przejazd do JG: 133 km, 2:20 h

Dane wyjazdu:
91.53 km 40.00 km teren
03:58 h 23.07 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:10.0
HR max:218 (111%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2560 kcal

Treningowo-fotograficzna Murowana?

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 0

A miało być tak pięknie: 25 km asfaltem do Murowanej Gośliny, odebrać numer startowy na sezon, odebrać zamówione żele, porobić parę zdjęć startującym grupom i powrót terenem (nadwarciański szlak lub przez Dziewiczą do domu) bo zajęć zaplanowanych było sporo. W sumie z 50-60 km bez wypluwania płuc ;-P ...

A jak się to skończyło? Ano nie usiedziałem ;-D

Droga Murowanej była z lekka pod wiatr, bez rewelacji i z przewidzianej średniej 30 km/h wyszło chyba coś koło 27 km/h, tak czy siak było to tępo raczej ostrzejsze w wyższych partiach trzeciej strefy tętna. W Murowanej ok 12*C, pochmurno ale jak na wcześniejsze zapowiedzi deszczu to całkiem nieźle.

Odebrałem żele, spotkałem kilku znajomych i co ważne: znalazłem biuro zawodów ;-P, które znajdowało się... na chyba drugim piętrze budynku przy rynku! Na szczęście schody były szerokie i można było wtargać się z bajkiem bez obawy zostawiania na dole. Poinformowałem, że chciałem jedynie odebrać numer (nie miałem startować), pani poprosiła o sprawdzenie ale coś mnie tknęło i pytam czy mnie "kliknęli" na ten maraton bo ja nie startuję ;-P Oczywiście pani kliknęła, więc udało się naprawić sytuację i "odzyskać" jeden z opłaconych już startów.

Grupy startowały w 15'to minutowych odstępach (Giga, Mega, Mini). Dobry pomysł w sumie.

Giga złapałem podczas ruszania jeszcze w mieście a następnie ruszyłem za nimi w teren aby znaleźć lepsze miejsce na trasie do fotografowania Mega.








Znalazłem całkiem fajne miejsce, żeby w miarę wszystkich ująć w dwóch planach i za 10 min zacząłem pstrykać. Tak wyglądała czołówka Mega:





Dojeżdżając do tego miejsca jechało mi się całkiem fajnie. Na karcie pozostało jeszcze trochę miejsca, więc czemu nie "depnąć" sobie trochę, wyprzedzić końcówkę i za jakiś czas porobić trochę dalej zdjęć? A poza tym poczuć trochę klimat wyścigu? I ewentualnie wrócić? No to jak? JAZDA!

Tylko że podczas tej jazdy pomyślałem sobie, a czemuż by nie pociągnąć całego mini?? No i pociągnąłem zatrzymując się co jakiś czas i robiąc zdjęcia. Trasa nie była wymagająca, wykluczając jakieś 3-4 podjazdy gdzie piasek nie pozwalał jechać trasa była przejezdna ale mimo to obawy czasami były silniejsze:



Ja to miejsce bez problemy "łyknąłem", zresztą podobnych na Cytadeli też kilka jest i są przejezdne i niewymagające. Poza tym trafiło się parę błotnych miejsc gdzie spływała woda. Jedno takie wybrałem chcąc ominąć zatkaną bikerami z boku ścieżkę i wyskoczyć parę pozycji. Jak to zwykle bywa w takich chwilach gra się vabank. No i zagrałem robiąc nura rowerem w błocie po osie oraz zgarniając butami dwie nowe osłony wierzchniej warstwy ;-P

Po drodze więc zatrzymywałem się robiłem zdjęcia i grzałem dalej, i tak kilka razy. Przy okazji zebrałem parę fantów (tradycyjnych maratonowych zgub, może ktoś się po nie zgłosi ;-) i tak dojechałem na dość wysokim tętnie (generalnie powyżej 180 ale średnia pokazała 171), ze średnią prędkością ok 23 km/h do końca Mini gdzie wypstrykałem do końca kartę na tych co dojeżdżali.

W ok 3/4 trasy zaczął niestety padać zapowiadany deszcz i nie było już tak przyjemnie. Wracałem po mokrym asfalcie i z przemokniętymi rękawiczkami.

Nie mniej jednak wyjazd był bardzo udany choć trochę doskwierał plecak załadowany żelami, aparatem no i fantami z trasy. W domu zważyłem i okazało się nadprogramowo ścigałem się z bagażem 5,2 kg!

Reasumując:
- dojazd w szybkim tempie: 25 km
- ok 37 km ścigania w terenie
- powrót w drugiej strefie tętna (żeby choć trochę było regeneracyjnie) 25 km

W sumie ciut ponad 90 km ze ściganiem. Całkiem fajny trening wyszedł ;-)

---------------------------------------------------

Warunki: przede wszystkim utwardzone drogi i ścieżki. Czasami krótkie piaszczyste podjazdy nie mające większego znaczenia (paręnaście metrów podejścia). Drogi nie były wysuszone więc mało było też i piesków.

Rower: Wheeler - całkiem fajnie się jechało (jego wyścigowa charakterystyka)

Opony: RaceKing 2.0 (ciśnienie ok. 3 atmosfer) - dobrze się na nich jechało, rzadko brakowało przyczepności, trzeba było ewentualnie na lekko luźnych nawierzchniowo zakrętach uważać ale na tym maratonie nie było decydujące. W górach miałoby to znaczenie.

Dane wyjazdu:
40.30 km 30.00 km teren
02:09 h 18.74 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:700 m
Kalorie: kcal

Continental Race King'i 2.0 jako wszechstronne opony zimowe.

Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 0

Niedziela, pierwszy dzień świąt, pobudka o 6 rano, wyjazd ok 7... teoretycznie, bo za oknem zastałem to:



... i to by było na tyle z niedzielnych planów :-/

Mokro, zimno (2*C) i do tego ze śniegiem więc nawet jeśli chciałbym pojechać terenem to będzie mokry śnieg. A jak szosą, to straszna chlapa :-/

Plan był zatem taki: przeczekać do popołudnia, do poświątecznego czasu i jeśli pogoda się poprawi to zaliczyć planowaną rundkę.

Po południu pogoda się poprawiła, asfalty wyschły, słońce zaczęło świecić, pełen zapału napompowałem połatane koło, poszedłem się ubrać w strój na te warunki jak najbardziej odpowiedni i... tak przygotowany zobaczyłem znowu kapcia....

Łapy mi opadły bo już się napaliłem... Okazało się, że to co złapałem wcześniej to był snake, czyli podwójne przebicie a ja zalepiłem tylko jedno... no comments...

Kwacha takiego załapałem, że mi się odechciało ...

No nic, trudno, lekcja na przyszłość: zabierać zapasową dętkę ZAWSZE.

I tak tym nieoptymistycznym akcentem przeszedłem do poniedziałkowego planu.

Rundka zaplanowana podobnie jak wcześniej tylko z drobnym rozszerzeniem. Główne punkty programu to ostry podjazd w Sosnówce, ten sam fragment trasy z BikeMaratonu z przedwczoraj oraz cudowny zjazd z Grzybowca (nad Jagniątkowem) do Sobieszowa, no normalnie miodzio ;-P

A jak było? Ano tak to się zaczęło:





Temp -5*C ale dawałem radę. Dalej kolejny raz ta sama stacja benzynowa z podpompowaniem i dalej już podjazd Sosnówką do Borowic. Nie ma co, nie lada górka zwieńczona tym miejscem:



W Borowicach niestety zaczęło się robić coś czego nie planowałem:



Race Kingi dawały tu jeszcze radę, ostrożnie bo ostrożnie (z krótkimi brakami przyczepności) ale jakoś się udało. Po wjechaniu na asfalt było ok, ale tylko paręset metrów, niestety. Potem zaczął się prawdziwy lód na drodze + trochę śniegu. A wyglądało to m.in. tak (wjazd na słynną Chomontową):







Od Chomontowej asfaltem w górę (przeciwny kierunek do BikeMaratonu z 2011r.) ale warunki iście zimowe. Po zjechaniu w las niestety zaczął się już prawdziwy nierozjechany śnieg. Na szczęście pod świeżo usypanymi kilkoma centymetrami był mokry i ubity śnieg, powalający jechać i utrzymać trakcję, aż do szczytowego momentu (do tej pory cały czas pod górkę) gdzie było już tak:













+ mała panorama lepiej pokazująca panujące warunki:

&feature=youtu.be

Tak czy siak wcześniej przez ok. 200-500m do tego właśnie miejsca musiałem pchać rower zastanawiając się: brnąć dalej czy przypadkiem jednak nie wrócić i zjechać do Podgórzyna. Spróbowałem choć pod stopami było ponad metr śniegu. Po przekroczeniu tego granicznego co do wysokości punktu liczyłem na możliwość ruszenia i jazdy (dalej było już z górki) na pozimowym mokrym i zbitym śniegu. Udało się :-D Jedynie kilka razy zmuszony byłem się zatrzymać kiedy koło lądowało w dziurze śniegowej spowodowanej przez kroczących wcześniej piechurów. Później na szczęście zrobiło się znośniej:



Niestety taka droga pozostała już do końca (nie ma opierniczania nawet jeśli teren łagodniał, trza było trzymać tempo w tych warunkach żeby w ogóle jechać)



A kiedy już wjechałęm na asfalt, to ten z kolei przywitał mnie lodzikiem ;-P



Pół kilometra dalej na szczęście szosa wyszła z lasu a tam promienie słoneczne już zrobiły co trzeba.

Niestety najprzyjemniejszego zaplanowanego zjazdu z Grzybowaca nie zaliczyłem. Późna już pora (śnieg ograniczył znacznie mobilność i szybkość przejazdu) a także obawa przed ośnieżonym i oblodzonym szlakiem, sprawiły, że zdecydowałem się jednak już zjeżdżać.

A wszystko to na Race Kingach 2.0! Strach w oczach :-D Tak wiec jeśli się uprzeć można je uznać za wszechstronne opony zimowe radzące sobie jako tako nawet z lodem i śniegiem. Generalnie: NIE POLECAM!! :-D Lepiej założyć minimum coś w okolicach NN lub RR Schwalbe'a. Będzie większa szansa wyjścia cało z takiej śniegowej, nieprzewidzianej przejażdżki. A dodam, że przewidywałem całkowitą już bezśniegową przejezdność no i trochę się przeliczyłem.

#lat=50.755992159337&lng=15.662086613769&zoom=12&maptype=ts_terrain
Kategoria Fotosos, Góry


Dane wyjazdu:
26.00 km 20.00 km teren
01:26 h 18.14 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:560 m
Kalorie: kcal

Jak się może skończyć wyjazd bez zapasowej dętki i pompki?

Sobota, 7 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 0

Brać czy nie brać? Oto jest pytanie...

Tylko 3 dni w górach i to akurat w święta kiedy niejako należy być z rodziną, do tego w sobotę zaplanowane piesze wyjście a i jeszcze zapowiedzi pogody w okolicach 0*C.

Wszystko wskazywało na: nie brać bo i tak nie zdążysz. No ale wziąłem rower bo miejsce było więc wielkiego problemu to nie robiło. Jak już wziąłem to i ambitnie zaplanowałem że codziennie rano przynajmniej te 2 godzinki śmignę po górach i zaliczę parę podjazdów. Zawsze coś.

A zatem sobota: wyjazd z Cieplic ok godz. 7 rano, kierunek stacja benzynowa w celu podniesienia ciśnienia w kołach. Było jakieś 1,8 atm. więc kiedy podniosłem do ok 2,7 to od razu żwawiej zaczęło się jechać ;-P

Na stacji benzynowej klimat prowincji: "stacjonarny" piesek sobie spokojnie obserwuje rzeczywistość:





Dalej stara dobrze obcykana trasa przez Podgórzyn, Przesiekę na Wodospad Podgórnej z krótkimi ale ostrymi odcinkami.





W końcu i wodospad, ale dzisiaj bez kąpieli, lecę dalej ;-P



A dalej to już szlakiem w górę a nie drogą, więc podjazd był i techniczny i bardziej stromy. Ok 1 km dalej wpadam na fragment trasy BikeMaratonu z 2011 i tak lecę do Przesiek i potem jeszcze kawałek aż wrócę prawie do tego samego miejsca właśnie w Przesiece żeby się skierować na Zachełmie.

Przez las jechało się dobrze, w miarę sucho było aczkolwiek w lesie trafiały się odcinki błotne, na szczęście tak gdzieś w 1/3 podeschnięte, więc mocno "żabami" nie rzucało:



Z Zachełmia znowu dobrze znanym zielonym szlakiem w kierunku Chojnika. Bardzo fajna i w jednym miejscu wymagająca ścieżka.



Tuż przed samym szczytem jeszcze tylko parędziesiąt schodeczków:



No i pro forma "byłem, zobaczyłem" i można lecieć w dół do Sobieszowa:



Jak tylko zjechałem do Sobieszowa no to stało się to co się musiało stać komuś kto nie ma ani pompki ani dętki na wyjeździe, guma... i tu się wycieczka skończyła :-P

Pogoda była bardzo przyjemna, choć w okolicach 7*C to i tak całkiem wiosennie.

Ale jak to mówią licho nie śpi. Po południu po powrocie z pieszego wyjścia w góry (nota bene które dało w kość tak jak sobotnia szosowa runda- podejście w zimowych warunkach pod Pielgrzymy - dzień więc dobrze się spełnił treningowo) takie oto piękne widoki było dane mi oglądać:



Aby dokładnie za 12 min (odczyt z godziny zrobienia fot), dokładnie w tym samym miejscu zobaczyć można było TO:




Strach się bać wychodzić kiedykolwiek i gdziekolwiek :-D


No i trasa dla potomnych:


#lat=50.828127109902&lng=15.657195&zoom=13&maptype=ts_terrain
test
Kategoria Fotosos, Góry


Dane wyjazdu:
6.00 km 4.00 km teren
00:40 h 9.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Standardowe wyjście z sierściuchem + ?

Środa, 15 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 0

Latam sobie z sierściuchem nad Rusałką, wszystkie ścieżki zasypane, że prawie ich nie widać, śniegiem zawiewa praktycznie w poziomie, zima na całego, żywej duszy do kontrolowania, a tu...

&feature=player_embedded

;-P
Kategoria Fotosos