Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RedRider z miasteczka Poznań. Mam przejechane 12028.20 kilometrów w tym 3362.83 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RedRider.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Fotosos

Dystans całkowity:1312.06 km (w terenie 960.30 km; 73.19%)
Czas w ruchu:67:43
Średnia prędkość:18.54 km/h
Maksymalna prędkość:80.35 km/h
Suma podjazdów:27007 m
Maks. tętno maksymalne:223 (114 %)
Maks. tętno średnie:180 (92 %)
Suma kalorii:45611 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:45.24 km i 2h 42m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
80.70 km 80.00 km teren
04:32 h 17.80 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:191 ( 96%)
HR avg:172 ( 86%)
Podjazdy:2100 m
Kalorie: 3380 kcal
Rower:Kuba :-)

BM - Szklarska Poręba

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 22.08.2013 | Komentarze 0

Plan był w miarę ambity na mocna jazdę, utrzymanie tempa na długich podjazdach. Przygotowania też w miarę dobre z naciskiem na siłę, na owe podjazdy, a i w miarę trochę wolnego przed samym startem.

Pogoda dopisała, warunki pawie idealne, słonecznie, ok 26*C, jedynie trochę za ciepło przez co na wymagającej trasie następowało spore odwodnienie.

Start został przesunięty o 15 min (korki przed Szklarską) przez co staliśmy ok 20-30 min stygnąc... No ale cóż, każdy tak miał ;-)

Start pod ostrą górkę i później kilka kilometrów podjazdu do Wysokiego Mostu.



Bez żadnych zaskoczeń, znam te trasy bardzo dobrze więc i szybko to zleciało.
Każdy odcinek praktycznie do pętli GIGA z powodu znajomości trasy był prawie jak mignięcie.

Przed Grzybowcem musiałem zsiąść na 30s - siodełko było zbyt słabo dokręcone przez co obniżyło się o kilka cm. Sam podjazd wymagający ale w miarę sprawny.
Zjazd zielonym do Jagniątkowa to mały hardcore: pamiętałem go z Bike Adventure gdzie końcówka była praktycznie nieprzejezdna, z wielkim dropem i w warunkach wyścigowych jedynie do zejścia pieszo. Na tym odcinku sprężając się niestety nadwyrężyłem prawą nogę, co poskutkowało już na 30 km objawami skurczowymi oraz bólem mięśni. Trudno, ważne że dało się mimo tego w miarę dobrze jechać.

Podjazd pod Dwa Mosty już był dość wyczerpujący aczkolwiek w miarę sprawny. Na bufecie podpompowuję tylne koło aby nie dobijać go dalej (niestety nie udało się uszczelnić więc pozostała dętka). Chwila wytchnienia przy prędkości 65 km/h na zjeździe i znowu wjazd w las. Tutaj spodziewałem się większych trudności ale nie było źle: jeden tylko fragment totalnie bagienny. Przed wjazdem na żółty szlak w kierunku Borowic widzę mijankę, którą pamiętam z mapy. Dobrze wiem że skrócenie tutaj trasy daje zapas kilku km oraz kilku lub nawet kilkunastu minut. Mam nadzieję, że org wpadł na pomysł zrobienia punktu kontrolnego gdzieś w środku tej pętli.

Moje nadzieje okazują się płonne: nie ma kontroli... Taka sytuacja, gdzie ktoś znający trasę może bardzo łatwo skrócić trasę i zyskać w sumie ostatecznie kilkanaście lub kilkadziesiąt minut na całej trasie, zdarzy się jeszcze dwa razy. Nikt tego nie pilnował... pięknie...

No ale wracając do mijanki: kilkaset metrów wcześniej doszedł mnie zawodnik z Wąs Sportu. Pamiętam go z zeszłego sezonu. Był mniej więcej na podobnym poziomie ale generalnie zawsze udawało mi się łatwo łapać nad nim dystans. Tutaj ciągnął dość sprawnie. Przed Przesieką gdzie jest sporo technicznych zajazdów udaje mi się złapać dystans. Później na bufecie jednak mnie dochodzi.

Ta sytuacja trochę weszła mi na ambicje, tym bardziej, że co rusz to dochodził, to zostawał. O dziwo początki podjazdów "deptał" i wyprzedzał, a potem zostawał. Mi wystarczyło wrzucanie swojego równego tempa. O dziwo, bo to nie jest jego pierwszy sezon...

Choć próby rywalizacji niestety zużywały spore pokłady energii i byłem już nieźle zmęczony nie mogłem odpuścić. Wiedziałem, że pojedzie mega i wiedziałem, że jak na rozjeździe będę za nim to niejako "wygra" to starcie, a i nie zobaczy co naprawdę jadę....

Ostatni zjazd techniczny przed rozjazdem już wiedziałem, że da mi trochę przewagi, potem pozostało kilkaset metrów utrzymać się na prowadzeniu na podjeździe do rozjazdu. A wiec depnąłem i się udało. Z ulgą wjechałem na rozjazd w kierunku Dwóch Mostów, jeszcze tylko kontrolne zerknięcie do tyłu i... zjechał na MEGA ]:->

Podjazd dał się we znaki, 1-2 km/h wolniej, zmęczenie spore, wątpliwe nogi (stany skurczowe ciągle dają o sobie znać). Po zjechaniu z Dwóch Mostów i wjechaniu w las wyprzedza mnie ktoś z ESKI. Nikogo się nie spodziewałem ze swoich znajomych więc myślałem, że to ktoś z innej miejscowości, a tu... Jasiu :-)

Krótkie: "Cześć" i "Co tak daleko?" i już jechaliśmy dalej. Nastąpiła powtórka z Bielawy: Jasiu deptał pod górkę nie dając mi wytchnienia i odjeżdżając, a potem na zjazdach puszczał mnie przodem, gdzie łapałem przewagę. Ale generalnie jechaliśmy razem.
Na przedostatnim bufecie uzgadniamy tankowanie i lecimy dalej. I tak współpracując i razem jadąc, podtrzymując się w utrzymaniu tempa dojechaliśmy do Drogi Pod Reglami w Jagniątkowie.
Tu wiem że czeka nas równomierny podjazd leśną drogą i wiem, że mimo niewielkiego nachylenia nie będzie łatwo. Jasiu ma mocną nogę, łapie dystans. Kiedy się wypłaszcza, mam go w zasięgu wzroku ale już mi się nie udaje dojechać. Michałowice i powrót do Szklarskiej (ok 7-10 km) to już samotna walka ze zmęczeniem.





Na mecie jak to mecie, okazuje się że z deklarowanych 76 km wyszło 80,5 km. Niby pikuś ale na psychikę podczas jazdy dział...
Spotykam Tomka Pawelca i Jasia. Dziękujemy sobie za współpracę. To że ja bez niego bym tak mocno nie jechał końcówki to wiem (raz że daje więcej do pieca co mobilizowało, dwa sporo też ciągnął mnie za sobą) ale tego że on mi podziękuje tak samo, to bym się nie spodziewało, a tak się właśnie stało. :-D
Okazało się że mając mnie przed sobą na zjazdach, widząc gdzie i jak można pojechać jechał mniej asekuracyjnie niż zazwyczaj. To cieszy, bo choć trochę i ja miałem wkładu w tę wspólna jazdę.

Ostatecznie ląduję na 30 miejscu OPEN i 8 w swojej kategorii, czyli de facto nie jest źle. To jest mój poziom jeśli chodzi o kategorię. Trochę gorzej jeśli chodzi o OPEN.

Summarum świetny wyścig, fajna trasa, szkoda tylko że organizm ciut zawiódł. Ale nic, wiadomo co trzeba poprawić i będzie dobrze :-)

Kad. 76

Dane wyjazdu:
70.45 km 65.00 km teren
04:00 h 17.61 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:171 ( 86%)
Podjazdy:2300 m
Kalorie: 3060 kcal
Rower:Kuba :-)

Bike Maraton - Bielawa

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 01.08.2013 | Komentarze 0

Jak to mówią: lepiej późno relacja, niż później ;-P

Wyjazd tradycyjnie z Poznania wczesnym rankiem. Oprócz Andrzeja nowe osoby dołączają się do wyjazdu Jonasz oraz Piotrek Niewiada.

Dojazd przebiega bez najmniejszych problemów. Pogodowo zapowiada się dla niektórych jeden z pierwszych suchych maratonów w roku. Temperatura w okolicach 26*C więc da się żyć. W sektorach bez emocji, trochę leniwie.



Start bez mocnej zrywki, chyba wszyscy wiedzieli że przed nimi kilkanaście km podjazdów. Czuję zapas energii ale wiem, że przede mną giga... muszę zwolnić. Z racji małego doświadczenia na tym dystansie łapię tempo rywala z pierwszego sektora. Wiem, że jest silniejszy ale jego tempo mi pasuje. Niebawem dołącza do nas Tomek Czerniak. I tak na zmianę dojeżdżamy do kamienistego wjazdu na Wielką Sowę.





Tutaj też razem z nami jedzie Tomek Zozuliński. Jak do tej pory wszyscy równo, bez zapędów.
Pierwszy raz ten podjazd pokonywałem po korzeniach, z boku kamienistego "wąwozu", ale to były czasy kiedy tutaj już się walczyło aby przejechać, a nie ścigało. Tym razem patrzę na tych z przodu: większość wybiera kamienie. Też próbuję. Nie jest łatwo, sporo techniki to wymaga ale da się ścigać. Gorzej jeśli ktoś bywał przede mną a czułem, że mogę go wyprzedzić.
Tutaj niestety technika nie pomogła uzyskać przewagi nad tłentinerami.... mój rywal + Tomek odchodzą, a mi pozostaje walka z kamieniami.

To samo stało się na zjeździe z Wielkiej Sowy. Tutaj jednak doszedł czynnik roweru, napompowanych mocniej opon + nieużywanych przeze mnie na startach polaryzacyjnych okularów. Po prostu czułem się niepewnie. Tak jak takie zjazdy niejednokrotnie łykam jak na rozgrzewkę, to tak tutaj czułem się niepewnie i zwalniałem. Możliwe, że to kwestia odzwyczajenia od Cube'a. Po Bike Adventure nie wsiadłem na niego prawie w ogóle. Naprawiłem go na dwa dni przed startem, więc organizm chyba stale pamiętał Wheelera....

Pierwsze kółko giga to była jazda z Tomkiem Zozulińskim. Znowu sądziłem, że będzie mocniejszy, a mimo wszystko udało mi się uzyskać sporą przewagę nad nim przed rozjazdem mega/giga (Tomek leciał mega).

Dwa najcięższe podjazdy pod Orzeł oraz późniejsze betonowe płyty przejechałem nad wyraz dobrze, bez najmniejszych problemów. Nie za szybko ale i też nie totalnym mieleniu młynka. To cieszyło, bo z zeszłych startów pamiętałem, że miałem tu problemy.

Drugie kółko giga już nie było takie dobre. Niestety zwolniłem, dało znać mimo wszystko "wypalenie" z pierwszego podjazdu. Trudno. Na szczęście podjazdy udawało się pokonać płynnie i bez problemów.
Na końcówce pętli dościgał mnie Tomek Dopierała. W tym roku jest mocniejszy ale mimo wszystko próbowałem z nim rywalizować. Niestety na kilka km przed metą mnie zostawił...

Końcowe kilka km bez większego zaskoczenia, wyprzedzania. Jedyny satysfakcjonujący akcent to na ostatnim mocnym podjeździe, który zaczynał się łagodnie, a kończył nachyleniem nawet 20%.
Na początku tego podjazdu dorwał mnie jeden kolarz, który razem ze swoim teamem wyprzedzał mnie na drugim kółku giga. Później odpadł i go wyprzedziłem. Tutaj przez cały podjazd próbował mnie podejść. Ja kręciłem swoje, on widziałem, że się ciągle zbliża. Kiedy było już ostatnie 20 m i największa stromizna, z młynka zrzuciłem dwie zębatki i depnąłem. Czując, że da się więcej wrzuciłem środkową zębatkę na korbie. Wstałem na pedały i przyspieszyłem. To był ostry zryw. Krótkie obejrzenie się na nawrocie....



... i zobaczyłem jak ten co mnie ścigał i prawie usiadł mi na koło zrezygnowany zupełnie odpuścił :-D
Dalej już na zjeździe do mety nawet nie próbował mnie dogonić.



Do mety dojechałem już spokojnie, nawet po drodze zgarnąłem zestaw kluczy, który ktoś zgubił.

Open 25, w kategorii 9. Nie było źle, aczkolwiek mogło być lepiej. Braki są do nadrobienia, tym bardziej że do Szklarskiej 3-4 tygodnie więc będzie można popracować :-D

Dane wyjazdu:
52.00 km 47.00 km teren
02:49 h 18.46 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 92%)
HR avg:163 ( 82%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: 1900 kcal

Bike Adventure 2013 - etap IV (kraaa... kraaa... kraaaa..)

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 0

I - przemielony tylni napęd
II - bez pulsometru bo się pasek zapodział
III - bez licznika bo go na drugim etapie zgubiłem, a ostatnie 100 m na snejku...
IV - i tak przed startem myślałem sobie: codziennie coś to cóż dziś?


...

Dziś dopisała pogoda: słońce zaczęło ładnie świecić, cumulusy na niebie zapowiadały brak deszczu.

Start z tego samego miejsca ale tłoczno już się dość wcześnie zrobiło. Prawie w rowie stałem. Szukałem Michała i Bartka. Bartek przybył i stanął w rowie obok mnie. Michał ponoć już na przodzie był.

Start dość zachowawczo, jak wczoraj: żwawo ale z umiarem. Bartek narzuca to tempo, a ja wiedząc jak jedzie początki mogę śmiało próbować mu dorównać i utrzymać jego koło, nie bojąc się o zajechanie już na początku. I dzisiaj ciągnie tak dość długo, przynajmniej kilka ładnych minut, starając się utrzymywać rywali na widoku. Kiedy w pewnym momencie lekko zwalnia, utrzymuję swoje tempo i wskakuję na przód. Zerkam czy się trzyma i widzę, że ciągniemy caaaałkiem niezły pociąg ;-)

Jeszcze moment i nastała ta chwila. Chwila bezpośrednio związana z tytułowym krakaniem... W przednim kole na dętce nastąpiło rozszczelnienie. Dokładnie tak: rozszczelnienie a nie przebicie... Żebym chociaż porządnego kapcia złapał :-D

No nic. Po przerwie na wymianę przywdziałem gustowne szeleczki ze starej dętki i ruszyłem dalej próbując w myślach rozważyć: co teraz?
Wyniku już nie zrobię więc niby spinać się nie muszę. Ale stratę łatwo policzyć z licznika, co może dać jakąś tam informację na temat dzisiejszego przejazdu. Z drugiej strony (i to było chyba największym motywatorem) pomyślałem, że jeszcze nie wszystko stracone jeśli chodzi o wynik drużynowy, więc ruszyłem na tyle mocno na ile było to możliwe, pracując i na podjazdach i na zjazdach.

Zaczęło się więc sukcesywne nadrabianie pozycji i wyprzedzanie najpierw uczestników FAN'u a później wersji PRO trasy.

Po drodze mijam Janusza Dziemidowicza, z naszego teamu, dzięki któremu to mogliśmy w ogóle nadal być brani pod uwagę w generalce drużynowej. To on w pierwszym etapie (po moim defekcie) spełnił rolę trzeciego koniecznego uczestnika branego pod uwagę do punktacji.



Pytam się o formę (czwarty start z rzędu może nie być łatwy) ale słysząc, że bez najmniejszych problemów i sukcesywnie prze do przodu, ciszę się z jego dyspozycji i ruszam dalej.

Do samego końca już niewiele się wydarzy. Walczę jedynie o kolejne miejsca próbując dochodzić kolejnych pojawiających się na horyzoncie nowych kolarzy. I na szczęście do samego końca udaje się wszystkie takie "namierzone" cele zrealizować ;-)

Przed metą zaliczam jeszcze OTB i porządnie obijam lewą nogę. Na szczęście bez większych konsekwencji poza bólem.



Trasa mimo, że stosunkowo szutrowa i płaska była ciekawa. Błota tym razem w ogóle nie było... poza odcinkami gdzie dominowało :-D, czyli jak do tej pory na każdym etapie.



Co do reszty drużyny: Michał tradycyjnie w czubie + powtórka z wtorku i zerwany łańcuch. Mimo to zajął drugie miejsce w M2, 6 w OPEN i utrzymał pierwszą pozycję w generalce M2. Nie ma na niego bata nawet jak łapie defekty ;-)



Bartek dojechał bez większych problemów zajmując też wysokie, czwarte miejsce w M2. Na ostatnich metrach przed tunelem, gdzie błoto sięga wręcz po osie i jest nieprzewidywalne, łapał rower i "z buta" ruszyły uzyskując 4 pozycje wyżej. To się nazywa walka do końca :-D

Niestety głównie z powodu mojego kapcia lądujemy na czwartym miejscu tej edycji jako drużyna i tak samo w generalce. Trudno, może następnym razem sprzęt będzie mniej zawodny bo spokojnie mogliśmy walczyć razem o drugą lub trzecią lokatę.

Dane wyjazdu:
65.00 km 55.00 km teren
03:11 h 20.42 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:182 ( 91%)
HR avg:162 ( 81%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: 2230 kcal

Bike Adventure 2013 - etap III

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 06.07.2013 | Komentarze 0

Trzeci etap, drugie ściganie. Na start zajeżdżam zbyt późno. Michał i Bartek są na przodzie, ja kila rzędów dalej. Trudno, po starcie trzeba będzie się przeciskać.

Start bez spinania ale żwawo. Dzisiaj niby zwykłe grabkowe "płaskie" Izery ale przewyższenia prawie jak wczoraj - 2000 m. Gdzie to ma być? Przekonaliśmy się o tym później....

Od start przez jakiś czas trzymam swoje tempo, do momentu kiedy nie zobaczyłem Bartka kilkadziesiąt metrów dalej. O Michale nawet nie myślę, on z pewnością jest już grubo przed nami. Próbuję podejść Bartka i stopniowo jestem coraz bliżej. Udaje mi się go w końcu dogonić i robi się powtórka ze wcześniejszego dnia: jedziemy spory odcinek razem. Wiedząc, że i tak kiedyś odpadnę, staram się ciągnąć na przodzie aby dać mu jak najwięcej czasu na utrzymanie sił. Tak przejeżdżamy pierwszy bufet i zaczynamy się wspinać do Świeradowa. W Świeradowie za bufetem Bartek odchodzi. Ale odchodzi na nie byle czym, bo na podjeździe, i to nie tym standardowym, znanym z edycji BM ze Świeradowa, ale skrótem, który ma 20% nachylenia! Zdjęcie w ogóle nie oddaje tej trwającej 17 minut katorgi:





A ta trójka widoczna na zdjęciu powyżej to będzie się wymieniała do Wysokiego Kamienia. Chłopaki miały moc i byłem przekonany, że mnie zostawią, ale na zjazdach sporo nadrabiałem. Od Wysokiego Kamienia udało mi się złapać sporą przewagę.



De facto od tego podjazd ze Świeradowa niewiele się działo poza powyżej opisaną wymianą. Był jeszcze ostry podjazd pod Wysoki Kamień i jak to opisali "wisienka na torcie" - zjazd z Wysokiego Kamienia, przez Zakręt Śmierci do Górzyńca. Były to główne trzy akcenty tworzące wspomniane na początku przewyższenia. Dwa mordercze podjazdy i jeden piekielny zjazd, gdzie bardzo trudny technicznie teren nie pozwalał na chwilę sobie folgować, a palce i dłonie drętwiały od stałego nacisku.

Można jeszcze wspomnieć o końcówce, którą można zamknąć w jednym słowie: błoto...
Kompletnie rozjeżdżona ścieżka gdzie błotna maź pokrywała miejscami całą szerokość ścieżki, a dziury dochodziły do głębokości połowy koła.

Aaaaa, i tuż przed tunelem na 150 m przed metą złapałem snejka, a za tunelem ryłem na kapciu i samej obręczy czując oddech kogoś za mną ;-P

Na koniec dwie dobre wiadomości: niesamowity wynik Michała, drugie miejsce OPEN za Kajzerem (!!) i pierwsze w kategorii, a drużynowo zajęliśmy trzecie miejsce.

Było ogień!!



PS
Naklejka na liczniku z telefonem zdała egzamin... znalazł się :-D

Dane wyjazdu:
86.00 km 86.00 km teren
05:22 h 16.02 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:168 ( 84%)
Podjazdy:2800 m
Kalorie: 3860 kcal
Rower:Kuba :-)

BM Głuszyca - długo, błotnie, długo....

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 11.06.2013 | Komentarze 2

Pierwsze GIGA w życiu. I to GIGA nie spod tak zwanego "znaku Grabka" (tylko dłużej i ciut wyżej po szutrach leśnych), ale dzięki Strefie MTB Głuszyca prawdziwe górskie i MTB'owskie GIGA. Ciągle tylko góra, dół, góra, dół gdzie nie było ciągnących się zjazdów, a wymagające podjazdy pojawiały się zaraz jak już się myślało, że właśnie jest chwila oddechu.

Słowo się rzekło: w tym roku lecę generalkę GIGA u Grabka i nie ma zmiłuj, trzeba było jechać. Dotychczasowo często wykańczały mnie górskie maratony MEGA, a tym razem miałem zrobić jeszcze 20-30 km więcej i 1000 m wyżej wjechać! Generalnie nie do zrobienia w tempie z MEGA. Przerażenie rosło wraz ze zbliżającym się wyjazdem do Głuszycy...

Na forum udało się skrzyknąć towarzyszy wyjazdu, ruszyliśmy o świcie. Ekipa okazała się wyborna, więc i jazda minęła nam bez problemów.

Na miejscu już nie było tak wesoło. Zabrakło czasu na rozgrzewkę a ostatnie czynności przygotowawcze robiłem "w biegu" z obawą czy zdążę. Udało się.

Sektory niestety zapełnione już tak, że "wystawały" poza bramki. Bez paniki, poczekałem, trochę chłopaki się ruszyły i nawet udało się ostatecznie dopchać prawie na początek sektoru gdzie stali moi teamowcy.

Plan był wyważony: byle się nie zakwasić. Żadnego ognia czy ścigania na początku, przez kilkanaście, kilkadziesiąt minut w strefie beztlenowej. Nic z tych rzeczy. Ja się tutaj sprawdzam, a nie ścigam ;-P

Ruszyliśmy spokojnie. Drugi sektor nie gnał, więc można było w miarę bez nerwów kontrolować innych. Podbudowało mnie też to, że podobnie jechał jeden z braci Swatów, Tomek Czerniak i silniejsi zawodnicy z mojego teamu. Nawet w pewnym momencie Jasiu Zozuliński został co mnie zdziwiło.

Pierwsze 20 km są spod znaku jazdy z Tomkiem Czerniakiem. Z przeplatanką ale generalnie równo. Nawet się zdziwiłem ponieważ powinien był jechać szybciej. Trudno określić czy to moja forma jest dobra, czy jego słaba, za to psychicznie zdecydowanie było to budujące. Niestety w okolicach 20'go kilometra coś zaczyna mi stukać miarowo w tylnej oponie, jakby kamyk się zaklinował. Obracam kołem, sprawdzam... o nie. Na centymetr wystaje centralnie wbity gruby gwóźdź. Nie pikuś szpilka, nie pikuś kolec, które szybko się uszczelniają, ale mega gwóźdź...

Cóż, wyciągam i modlę się czy się uszczelni. Na szczęście się uszczelniło po kilku obrotach ale 1/3 powietrza zeszła. Ruszam dalej, żeby opona pracowała i się dobrze uszczelniła. Plan podpompowania zostawiam na później, przed jakimś podjazdem.

Przede mną jakiś biker też łapie podobne przebicie. Jadąc liczył na uszczelnienie. Udało się więc kawałek jedziemy razem. Za chwilę koło totalnie się rozszczelnia i łapie kompletnego kapcia. Ma więcej pecha niż ja.

Przed kolejnym trudniejszym podjazdem szybko próbuję uzupełnić powietrze z naboju. Pierwszy raz w życiu robię "strzała" z CO2 ale udaje się u uzupełniam tylko tyle ile trzeba. Lecę dalej.

Po kilku kilometrach dogania mnie Tomek Zozuliński. Leciał z siódmego sektora, dlatego był tak daleko za mną. On również powinien jechać lepiej jak ja, ale o dziwo tego nie robi. Nawet czasami łapię przewagę. O co chodzi? Tak też przeplataliśmy się do rozjazdu na GIGA: raz Tomek, raz ja, co go wyprzedziłem i zatrzymałem się na bufecie, to zaraz musiałem go gonić znowu ;-)

Na jednej z agrafek:



Do zjazdu GIGA jest w miarę ok. Nie nadwyrężam sił, jadę równo, nie robię wyskoków, bo de facto przede mną jakby drugie MEGA, po przejechaniu już jednego...

Zjazd z GIGA jest dość ostry, ale jak dla mnie to to co tygrysy lubą najbardziej :-D Ostro w dół, sypko, z chwilowymi utratami przyczepności plus obawą o wyhamowanie :-D

Odtąd lecę sam. Samotność długodystansowca. Poznaję ostry, długi i twardy podjazd, który jechałem u Golonki w Wałbrzychu w zeszłym roku. Dobrze, przynajmniej wiem co mnie czeka, a to daje dużo na takich wyścigach ;-)

Za podjazdem oczywiście... w dół. Przede mną strzałka ze skrętem 90* w prawo, więc skręcam. Pamiętam jednak że wcześniej były już sytuacje kiedy takie strzałki były a skręty były delikatne, nawet nie np. 45*. Usilnie więc szukam dla potwierdzenia znaków. Nie ma ich.... Chyba się zgubiłem więc wracam. Tracę ok 2-4 min. Tuż przed właściwym zjazdem przelatuje mi Jasiu Zozuliński. Spinam się i go doganiam.

Nie wierząc w to, że jestem tak silny (złapałem spory dystans nad nim) pytam czy wszystko w porządku, ponieważ powinien lecieć szybciej. Okazuje się że od startu ma problemy żołądkowe + zaciągający młynek więc wszystko leci na środkowej zębatce. Masakra!

Od tej pory (ok 50'ty km) lecimy już razem, każdy swoje ale w sumie to jedziemy równo i też następują przeplatanki: na na zjazdach i podjazdach, Jasiu na prostych ciągnie jak dzik. I w sumie dobrze wypadło, bo dzięki temu 30 km udało się przejechać w dobrym towarzystwie, razem pracując więc i łatwiej było pokonywać na zmęczeniu ten dystans.

Tuż przed metą:


Na końcówce to już Jasiu pracował. Miał ciut mocniejsze tempo niż ja ale na szczęście udawało mi się je utrzymać. Na metę wjeżdżam tuż za Jasiem. Nawet nie śmiałbym go teraz wyprzedzać skoro tak mi pomógł.



Podsumowanie

Baaardzo udany maraton. Wymagający, przejechany w o wiele lepszej formie aniżeli każdy wcześniejsze MEGA. Nawet skurcze nie złapały.

Sporo nieprzyjemnego błota na trasie ale to nic. Urozmaicenie terenu, wiele odcinków technicznych i jazda w wyborowym towarzystwie przyćmiły to błoto. Nawet mozolne czyszczenie roweru nie popsuło tego ;-P

Czy wynik był udany? Większość osób (Jasiu, Tomek Czerniak, Tomek Zozuliński, i chłopaki z teamu) jechało z różnych powodów słabiej niż się spodziewałem więc w sumie nie miałem się do kogo wymiernie porównać. Zająłem czwarte miejsce w kategorii ale... na pięciu uczestników więc sami widzicie ;-P

Jednak wyjawił się jeden cień nadziei: jechałem równo z Tomkiem Czerniakiem, on dogonił Tomka Pawelca, który zdecydowanie jest silniejszy ode mnie. Na podpompowanie straciłem ok 2 min. Na zgubieniu drogi też trochę ale to nadrobiłem dzięki Jasiowi. Tomek Pawelec dojechał na metę 7 minut wcześniej, więc reasumując to nawet w podobnym tempie jechałem, a to już mnie wystarczająco zadowala :-D

Na koniec tylko ominęła mnie dekoracja bo myłem rower w strumieniu. Pal licho 4 miejsce na podium na 5 startujących, to mnie nie rusza, ale za to gdybym tam był to bym miał zdjęcie ze zwycięzcą: Dario Porosiem :-D Ale wtopa, że to przegapiłem :-D

PS
A takie tam... wygrzebane z "umytej" kasety, dzień po maratonie:


Dane wyjazdu:
66.30 km 0.00 km teren
02:45 h 24.11 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:155 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1830 kcal

No! Wreszcie jakieś porządne warunki śniegowe :-D

Sobota, 19 stycznia 2013 · dodano: 19.01.2013 | Komentarze 0

Chociaż lekko nie było ;-P

Zbiórka:



Puszczykowo:



No i już totalna zima na trasie:



Na powrocie było już ciężko, pod wiatr. Chłód dał mocno popalić...
Kategoria Fotosos


Dane wyjazdu:
43.00 km 35.00 km teren
01:51 h 23.24 km/h:
Maks. pr.:80.35 km/h
Temperatura:12.0
HR max:191 ( 96%)
HR avg:179 ( 90%)
Podjazdy:1200 m
Kalorie: 1500 kcal
Rower:Kuba :-)

Zakończenie sezonu startowego - BM Świeradów-Zdrój 2012

Sobota, 6 października 2012 · dodano: 08.10.2012 | Komentarze 0

No cóż, sezon startów 2012 ciekawy, zaskakujący, przynoszący sporo doświadczeń i zabawy został właśnie zakończony. Ale o tym... innym razem.

Teraz ostatni "ścig" sezonu - Świeradów-Zdrój.

Październik to już nie jest czas kiedy w górach można spodziewać się pogody do jazdy "na krótko". Sporo obaw miałem jaka będzie pogoda. Dzień wcześniej kiedy jechaliśmy na maraton, w Lubinie o 21 wieczorem było 20*C(!). A w sobotę rano nad kotliną Jeleniogórską była słoneczna i ładna pogoda, choć nad szczytami gór zbierały się złowrogie chmury, które dość mocno przerażały.

W Świeradowie za to też ładnie i słonecznie. Temperatura zachęcała do ubrania się na krótko choć niepokój "co spotkamy na górze" hamował te zapędy. Ostatecznie wyszło "na krótko" z koszulką termoaktywną pod spodem. Ryzyk fizyk.

Przed startem na rozgrzewce spotykam znajome osoby z poprzednich startów + oczywiście Tomki z Eski :-) Poznańskiej ekipy nie brakuje więc i humor dopisuje.

W sektorze zjawiam się wcześnie: ok 25 min przed startem ponieważ ostatnio w Kapraczu maruderzy startowali spoza sektoru (tak dużo było do niego zakwalifikowanych bikerów).

Wylądowałem gdzieś w okolicach 5 rzędu. Z przodu stoi Rafał trzymający dobrą pozycję na start, tuż przede mną Tomki, z boku Bogdan Czarnota ;-P

W końcu ruszyliśmy (był poślizg kilkuminutowy). Początek maratonu to 9,5 km ostrego i twardego podjazdu. Nie ma lipy. Z uwagi na krótki, wręcz MINI'owy dystans (42 km wg orga) mój plan zakładał: ostra jazda bez wytchnienia, ile się da. Tak też ruszyłem, no może z lekkim zapasem ale z chęcią utrzymywania mocnego tempa ;-P

Oczywiście zrobił się mały tłok i stawka troszkę się rozjechała. Rafał odjechał, Tomki zostały gdzieś za mną. Dojeżdżam do Pawła Mieszczaka, gościa którego zagadałem na mecie w Karpaczu. Jest silniejszy ode mnie ale tutaj wysuwam się przed niego. Nie na długo. Za chwilę to ja siadam mu na ogon żeby w ogóle móc utrzymać jego tempo. Po jakimś czasie i tak mi odjeżdża.

Gdzieś w okolicach kolejki widzę przed sobą Rafała i mam wrażenie że do niego się zbliżam. Czyżbym znowu miał szybsze tempo? Niestety. To nie moje tempo jest mocne tylko kolejny laczek spowolnił Rafała. Zatrzymuje się, mijam go. Potem dowiem się że zrezygnował.

W międzyczasie zostałem też wyprzedzony przez Tomków i już ich nie widziałem. Druga połowa podjazdu to walka z mocnym mordewindem oraz o utrzymanie kolejnych odjeżdżających "pociągów". Ze dwie trzy grupki mi odjeżdżają ale i ja też miałem przez kawałek wkład w ciągnięcie innych.

Pierwsze wypłaszczenie i zjazdy przywiały mi dwóch rodzimych bikerów z MKS 11 FORMICKI BIKE.



Jeden z nich jest silniejszy i zaczyna ciągnąć drugiego. Ich tempo jest na tyle ostre i nadrabiające, że chętnie się podłączam. I tak lecimy w okolicach czterdziestki na godzinę. Że też nie dało mi to nic do myślenia ;-P

Też wskakuję na przód. Po jakimś czasie rozumiemy się bez słów: zmiany są krótkie i szybkie, przez co świetnie i szybko się leci.

Docieramy do Hali Izerskiej i tutaj na dwóch niewielkich podjazdach trochę zaczyna brakować mocy na utrzymanie tempa. Za chwilę pojawia się rozjazd Mini-Mega/Giga i wszystko staje się jasne. "Niebieska" dwójka robi mi zawód i skręca na MINI :-/
Teraz to ja już wiem skąd to tempo i te takie zmiany...

Rozpoczyna się w miarę płaski odcinek w kierunku Orla. Na horyzoncie pojawia się Tomek Czerniak i dość szybko się zbliża? Ja taki mocny czy on słaby? Dojeżdżam, krótko pytam czy ok? W odpowiedzi otrzymuję, że nie każdy trzeba wyścig wygrać. Czyli najważniejsze, że ok i lecę dalej.

Za Orlem podjazd pod Samolot. Org poprowadził w tym roku fragment czerwonym szlakiem czyli singlowo, ostro i po korzeniach pod górkę. Tutaj mały korek, bo wszyscy idą z buta. Jest za ślisko. Ruszam żwawo z buta widząc przed sobą koszulkę Okular MTB Team. Taki jeden od nich wyprzedził mnie o włos w Polanicy, potem ten sam w Karpaczu wyprzedził przed "telewizorami". Czyżby to on?
Po zejściu na drogę cisnę swoje. Wyprzedzam go i łykam ze dwóch kolejnych kolarzy.

Zjazd jest dość ostrożny. Z przodu Raceking 2.0 nie pozwala na szaleństwa bo co rusz koło umyka na boki i może zrobić się niebezpiecznie.

Od tej pory zaczyna się niejako "nawrót" i powrót. W miarę samotnie. Za mną kilkadziesiąt metrów wstecz czai się jakiś biker. Po kilku km tuż przed ostrym zjazdem w dół w kierunku Hali Izerskiej dochodzi mnie wspomniany zawodnik z Okulara. Jak się później okaże (na mecie) to Grzegorz Czech, dokładnie ten sam z Polanicy i Karpacza. Czyli znowu mieliśmy "roszady" między sobą ;-P

Na końcówce pojawia się sporo miniowców, trzeba uważać. Na szczęście na mitycznym zjeździe do Świeradowa nie ma ich dużo. Tutaj też jest ściganie. Jeden dzik mnie wyprzedza i dokręca. Trzymam ogon (później się okaże że nawet osiem dyszek uciągnąłem). Udaje mi się go jednak wyprzedzić. Za chwilę pojawia się ostry nawrót, gdzie stoi strażak i daje gest zwolnienia. Jest wilgotno więc nie ryzykuję i ostrożnie skręcam. A za mną najpierw słyszę glebę, a potem szlify. Dłuuuugie kilkumetrowe szliry. No tak, ten "dzik" się trochę przeliczył...

Ostatni singielek dobrze pamiętam sprzed roku i dzisiejszego objazdu. Początek wygląda jakby można było lecieć i 40 km/h przez las ale zaraz rzeczywistość stopuje takie zapędy. Wyhamowuję stosunkowo wcześniej, płynnie pokonuję agrafki, ostatnie prosta i wpadam na metę. Tyle. :-)

Przewidywania pogodowe się nie sprawdziły i pogoda bardzo dopisała.
Przewidywania czasowe też się nie sprawdziły i zamiast jechać >2h jechał 1:51 :-D

Przed startem były mocne marudzenia co do skróconej trasy ale sądzę, że na koniec sezonu nie był to zły pomysł. Można było fajnie przycisnąć bez ekstremalnego wyjechania organizmu.

--------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 26 / 454 [zeszły rok: 96]
- M-3: 14
- czas: 01:51:53 / 01:38:19 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,14]
- Średnia prędkość: 23 km/h [najlepszy 26 km/h]

WARUNKI: BDB jak na tę porę roku. Kilkanaście stopni i sucho, choć silny wiatr.

ROWER: bez zastrzeżeń.

OPONY: Przód: Raceking 2.0 - za słaba w trzymaniu na te trasy i chyba lepiej poświęcić trochę małe opory toczenia na rzecz lepszego trzymania w zakrętach.
Tył: Maxxis Crossmark - eee... nie pamiętam ;-P Czyli kolejny raz dobra opona na ściganie ;-)

KONDYCJA: całokształtowo dobrze. Podjazdowo dobrze tylko do połowy. Odejście Tomka Pawelca świadczy i innych zawodników do których się porównuję wskazuje, że trzeba jeszcze popracować nad "parą" na drugą część długich podjazdów


--------------------------------------------

Dane wyjazdu:
61.10 km 55.00 km teren
03:09 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max:193 ( 97%)
HR avg:173 ( 87%)
Podjazdy:1800 m
Kalorie: 2470 kcal
Rower:Kuba :-)

Niby wszystko znane, a sporo zaskoczeń... Bike Maraton Karpacz 2012

Sobota, 22 września 2012 · dodano: 25.09.2012 | Komentarze 0

Karpacz, Karpacz, Karpacz... ponoć to wiele znaczy w środowisku MTB. Dla mnie to po prostu część Karkonoszy, w których się wychowałem i które praktycznie całe przejechałem wzdłuż i wszerz (dosłownie), więc nic nie powinno być zaskoczeniem. Tym bardziej, że już 3 różne wyścigi w Karpaczu zaliczyłem. Ten miał być czwartym.
Bylem przygotowany zarówno na długie dwa podjazdy, jak i na trudne technicznie zjazdy. Zatem - teoretycznie - nimby nic nowego.

Końcówka września w górach wcale nie musi być przyjemna. W Tatrach spadł już śnieg i bardzo obawiałem się tego jaka będzie pogoda na tej edycji BikeMaratonu. Do 10*C jeszcze byłoby ok, byleby nie padało.
Pobudka w sobotę rano, w Cieplicach (dzielnica JG). O okno miarowo uderzają krople deszczu... Prawie załamka. Jeśli dalej tak pójdzie, to nieprzyjemne wyziębienie na trasie murowane :-/
No nic, trzeba się zbierać: śniadanie, pakowanie do auta, wyjazd... Po drodze widzę, że gęsta chmura, z której padało, przechodzi na wschód, a na zachodzie dość mocno się przejaśnia. Jest zatem jakaś szansa...

Rozpoczynam od ubrania długich, lekko ocieplanych spodni, koszulki termoaktywnej z długim rękawem i bluzy. Słońce jednak coraz bardziej wychodziło i ostatecznie grzeje cały stadion. Ostatecznie zostaje standardowy ubiór: na krótko.
Przed startem spotykam jeszcze znajome twarze z ESKI: Jasia, i dwóch Tomków (Pawelca i Czerniaka). Później w sektorze startowym jeszcze Rafała. Gadka szmatka, jak to przed startem i ruszamy.

Przed nami 4 km asfaltu i ok 250m w górę, gdzie czołówka może narzucić zbyt silne tempo więc mam w pamięci aby starać się w miarę mocno choć równo oszczędzając siły. I nie jest źle: udaje mi się w miarę równo ciągnąć nawet ciut wyprzedzać.

Asfalt w miarę szybko się kończy, nie jestem zajechany. Wjazd w las i szybkie szutry z ostrymi zakrętami. O ile Maxxis Crossmark na tyle spisuje się świetnie (mimo sporego już zużycia), o tyle na przodzie Geax Saguaro nie trzyma na tyle na ile bym się spodziewał. Trudno, nie czas o tym teraz deliberować.

Zaraz za tymi szutrami na ok 7 km trasy rozpoczyna się szlak pieszy, węższy, usłany kamieniami i prowadzący lekko pod górkę. Na plecach czuję, że ktoś kto jest za mną jest mocniejszy i zaraz lepiej pociągnie niż ja, więc rzucam krótkie hasło "dawaj" jednocześnie robiąc mu z boku miejsce. Jak tylko się ze mną zrównał, patrzę i ... wołam "O!! Glon!!" :-D

I w tym momencie nie wiem co się stało: czy nie zauważyłem czegoś, czy mi koło zjechało i się przekręciło, czy coś innego. Za to wiem czym to poskutkowało: piękną glebą, porządnym walnięciem rowerem o ziemię, obiciem nóg oraz stłuczeniem przedramienia tuż za łokciem. W tym czasie wyminął mnie Rafał.
Szybkie zebranie się i podniesienie roweru. Nie ma czasu na zatrzymywanie, oglądanie wszystkiego i sprawdzanie czy nie ma defektu w sprzęcie lub złamania u mnie. Widząc, że kierownica jest prosto podbiegam kilka metrów na wypłaszczenie, żeby łatwiej ruszyć, wskakuję na rower i empirycznie podczas jazdy zaczynam testować wszelkie systemy pokładowe ;-D
Mięsień w ręce boli, ale mogę nią spokojnie ruszać i trzymać kierownicę - może nie jest źle, choć mam spore skaleczenie w okolicach łokcia.
Rower jedzie i zmienia biegi, nic nie lata - zatem wstępna diagnoza wskazuje, że da się na tym zestawie sprzętowo-mięśniowym dalej jeszcze pojechać.
Jedynie patrzę jak skóra przy łokciu - jest podniesiona, a z niej żywo sączy się krew i ścieka dwoma czy trzema szerokimi strużkami w kierunku rękawiczki. Nie takie rzeczy się widziało na maratonach więc i ja chyba przeżyję bez zatrzymywania do mety, choć już przypuszczam, że na 95% nie ominie mnie szycie...

Moja wywrotka była na lekkim podjeździe, a tu zaraz zaczynają się zjazd, który jest dość trudny technicznie: w miarę stromy, wąski oraz usiany gęsto sporymi kamieniami, między którymi trzeba nieźle lawirować lub umiejętnie je przejeżdżać. Przed sobą ale za Rafałem widzę ze dwa OTB'y innych bikerów. Wesoło to tam nie było, bo przy tej drugiej wywrotce ci co byli z tyłu, bądź to powpadali na pechowca, bądź próbując się ratować podczas hamowania sami zaliczyli gleby. Mi na szczęście udaje się sprawnie ich wyminąć:



Lekcje z czasów młodości na podobnych ścieżkach w okolicach nie poszły na marne :-D

Udaje mi się za moment dojechać do Rafała. Czuję się pewnie więc widząc możliwość wyminięcia podejmuję manewr wyprzedzania. Rafał zostaje za mną, ja lecę dalej próbując utrzymywać w zasięgu wzroku Glona i może jeszcze go dogonić.
Ale Glon, jak to Glon... pojechał swoje i tyle było go widać ;-P

Zaczynają się podjazdy, ktoś siada mi na ogon. Ja trzymam swoje tempo. Krótko po tym słyszę ostry syk, na szczęście nie u mnie, tylko u tego za mną. Ale czuję że dalej jedzie, więc z ciekawości oglądam się kto to, a tu okazało się, że to Rafał. I to jemu tak syknęło. Jak się okazało nie spostrzegł swojego "ubytku" ale w końcu się zorientował i zwolnił aby to sprawdzić. Już na mecie dowiedziałem się, że laczek był jednak skuteczny, bo ubytek ciśnienia sprawił, że Rafał się wycofał i wrócił tylko na start.

Od tego momentu trasa zrobiła się pod względem ścigania już bardziej monotonna: niewiele było osób, z którymi można było rywalizować. Albo ktoś uciekał dalej albo zostawał. Na szczęście trasa sama w sobie była ciekawa. Można wręcz powiedzieć: nie to co u Grabka :-D Podjazdy często przeplatały się z z technicznymi odcinkami, wąskim szlakami gdzie jedzie się prawdziwe MTB. Jeśli brakowało już takich sekcji to pojawiały się podjazdy. To była wręcz szachownica zróżnicowanych odcinków, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Ale wracając do relacji: przed Zachełmiem na ok 25 km trasy niespodziewanie pojawiają się symptomy skurczów. Nie dość że za wcześnie, to nie potrafię zdiagnozować dlaczego. Bo i dobrze się odżywiałem na kilka dni przed startem, i w miarę nieźle nawodniłem, i wypoczęty też byłem, i po starcie płyny też prawidłowo uzupełniałem. Nic, pozostawała jedna opcja: podjazdy jak najbardziej miękko zachowując maksymalną możliwą prędkość oraz nadzieja, że dwa najtrudniejsze podjazdy nie wywołają jednak skurczowego armagedonu w moich nogach....

Za Zachełmiem rywalizowałem z dwoma bikerami z jednego teamu: jeden słabszy przede mną był na moim celowniku; drugi, silniejszy leciał za nami. Ten silniejszy wyprzedził mnie i dał zmianę temu słabszemu. Na szczęście mi również udało się ich dojechać i podłączyć. We dwójkę byli trochę silniejsi więc złapali spory dystans.

Później okazało się, że ten silniejszy odjechał, a słabszy znowu został sam. Dzięki temu "łyknąłem" słabszego na podjeździe na Dwa Mosty. Tam też dojechał mnie biker jadący ok 2-3 km szybciej. Skorzystałem z okazji i podłączyłem się. Przed końcem podjazdu wykrzesałem z siebie trochę sił i dałem też zmianę, a na górze podziękowałem za jazdę.

Dojazd do podstawy Chomontowej jechaliśmy w miarę równo, choć w pewnym odstępie. Na Chomontowej musiał się z jakiegoś powodu zatrzymać. Zrównałem się z nim, potwierdziłem jego wątpliwość czy jesteśmy na MEGA i za chwilę jak ruszyły, powoli patrzyłem jak zaczyna się oddalać.

Niestety i w tym roku Chomontowa dała mi porządnie w kość. Generalnie byłem do niej przygotowany (fizycznie i psychicznie) nie mniej jednak był on dość wyczerpujący. Spodziewałem się lepszego przejazdu tym odcinkiem, a jechałem tak jak rok temu - ok 8 km/h. Trudno powiedzieć co było przyczyną: czy niejako mniejsza dyspozycja organizmu (tak jak skurcze wcześniej), czy może też temperatura w okolicach 12*C. Co ciekawsze po zjeździe z Chomontowej źle już nie było i miałem sporo sił do jazdy. Tak czy siak czegoś w przygotowaniu do tego maratonu zabrakło...

Na zjeździe z Chomontowej zielonym do Borowic kolejny raz doceniłem rolę dobrej amortyzacji. Na szczęście bez większych problemów udało się przejechać i od czasu do czasu zaliczyć banana z powodu fajnej trasy:



Przede mną był jeszcze jeden wymagający podjazd lasem, w miarę płaski odcinek oraz ostatni "strzał" w górę tuż przed metą. Ponieważ trasę dobrze znałem i wiedziałem co i gdzie mnie czeka, to nie zwracałem zbytniej uwagi na liczniki ale oczywiście znowu wskazania organizatora nijak miały się do tego co przejechałem.



Reasumując: trasę w 90% znałem ponieważ przejeżdżałem te odcinki już wiele razy. Z drugiej strony taka oczywistość jak Chomonotowa i tak dała bardziej w kość aniżeli się spodziewałem. Kolejnym zaskoczeniem były symptomy skurczy już w połowie trasy, choć powinny się pojawić nie wcześniej jak gdzieś pod koniec. Bardziej liczyłem na okolice miejsca siódmego chociaż dziesiąte w M3 też daje mi sporo satysfakcji.
Były też pozytywne zaskoczenia: cały odcinek asfaltowy od startu przejechałem przed kolegami z naszej poznańskiej ekipy. Spodziewałem się że to raczej ja chociaż będę próbował im dorównywać.

PS
I faktycznie, skończyło się na 4 szwach na łapie ;-P

--------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 22 / 245 [zeszły rok: 84 OPEN / 136 M3]
- M-3: 10
- czas: 03:09:27 / 02:39:09 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,18]
- Średnia prędkość: 19,3 km/h [najlepszy 23,01 km/h]
- Średnia kadencja: 74 obr./min

WARUNKI: jak na tę porę roku dobrze: zaczęło się od ciepłego słońca, kończyło na 12*C z zachmurzonym niebem, jednak zestaw "na krótko" był dobrym wyborem.

ROWER: bez zastrzeżeń

OPONY: Maxxis CrossMark tył - w 1/2 - 1/3 zużyty a mimo to nie przypominam sobie aby gdziekolwiek dałby choć cień symptomu nietrzymania podłoża. Potwierdza się, że jest to dobra opona napędowa.

Geax Sagurao - nooo ta czasami z przodu myszkowała na luźniejszym podłożu. Na twardym ok, na miękkim lepiej żeby była z tyłu ;-P

KONDYCJA: wspomniany 25'ty km i symptomy skurczów. Generalnie nie było źle choć spodziewałem się lepiej. Sądzę, że zabrakło na 2 tyg. przed startem jakiś mocniejszych i twardszych treningów

--------------------------------------------

Dane wyjazdu:
59.00 km 55.00 km teren
02:36 h 22.69 km/h:
Maks. pr.:54.70 km/h
Temperatura:
HR max:191 ( 96%)
HR avg:176 ( 88%)
Podjazdy:1200 m
Kalorie: 2000 kcal
Rower:Kuba :-)

BM Polanica-Zdrój - Powtórka z ....

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 15.09.2012 | Komentarze 0

Do Polanicy wybierałem się z zamiarem podregulowania punktacji do generalki. Gdyby nie laczek w Szklarskiej, nie byłoby mnie dzisiaj w tym uzdrowisku.
Chciałem jednak podreperować punktację, tym bardziej że w tym czasie były inne imprezy, które mogły "wchłonąć" do siebie co silniejsze osobniki ;-P

Do wyjazdu dołączył się Emil. Start sobota rano. Na miejscu jesteśmy planowo o 9'tej. Temperatura 14*C oraz chmury nie nastrajają optymistycznie. No cóż, zakładamy bluzy i ruszamy na początek trasy w celu rozgrzewki.

Rozgrzewka mnie rozgrzała, zatem podejmuję decyzję pozostawienia bluzy, co okazało się dobrym pomysłem. Później zrobiło się cieplej więc praktycznie nigdzie nie zmarzłem.

Zapowiedzi trasy na forach i opis ze strony BM nie nastrajały optymistycznie. Skala trudności tylko 3 (jak płaski Wieluń!), głównie przeważające szutry, małe przewyższenia (tylko 1200 m / 60 km !), no ale cóż - przyjechałem przede wszystkim dla punktacji a nie atrakcji ;-P

Start poszedł dość sprawnie, początkowych kilka km prowadziło po bruku i asfalcie, później w lesie. Już od samego początku wyłapałem "mojego" rywala z teamu Giant'a, którego od jakiegoś czasu obserwuję (w Złotym Stoku mi dołożył, a ostatnio go przeskakuję), i zerkałem jak jedzie. No niestety zbyt długo to nie trwało ponieważ noga dobrze podawała, a przecież nie będę na niego czekał ;-P

Lider? ;-P



Stawka się powoli rozciągała, ja łapałem przewagę. Ok 20 km podczepiłem się pod "śmieciarza", z pięknym numerem 800, niejakiego Michała z Wrocławia , który na 24 km nie omieszkał oznakować swoją bytnością terenu pod postacią zamaszystego wyeksportowania opakowania po żelu w kierunku ściółki niedostrzegalnej dla obsługi maratonu (sprzątającej na końcu). Wrrrr... :-/

Kolejny kluczowy moment to ... powtórka z rozrywki ze Szklarskiej, czyli chwilowy odpoczynek połączony z rekreacyjnym treningiem wymiany dętki na czas ;-P
Tak, załapałem znowu laczka. Nieszczęśliwie przednie koło omskło się na większym luźnym kamieniu, a podczas ześlizgu opona doznała bocznego ukąszenia. NIEEEEE... znowu...

Trudno. Ze spokojem ale szybko się zatrzymuję, ściągnięcie koła, wyciągnięcie dętki na zmianę, łyżek, założenie nowej dętki, 200 uderzeń pompką, przerwa na pakowania klamotów do kieszeni mająca dać wytchnienie dla rąk, kolejnych 100 uderzeń i lecę dalej.

W czasie postoju niestety ale trochę ludzi mnie minęło, nawet spora grupka. Nie patrzyłem kto.

Tuż przed ruszeniem wyprzedził mnie teamowy kolega z Opola Tomek Pohorecki. Na pierwszym podjeździe przy wyprzedzaniu jego grupki pozdrowiłem go i poleciałem dalej.

No to 3 pozycje już odrobiłem całkiem szybko ;-P
Kolejni dosyć łatwo dawali się wyprzedzić. Do głosu dochodziły ostatnie treningi siłowe, które teraz dawały możliwość wrzucenia o jedną, dwie zębatki niżej niż konkurencja, a zatem zdecydowanie (w tych warunkach) szybszą jazdę.

Niebawem w oddali dostrzegłem w sporej grupce biało-niebieską koszulkę. Czyżby rywal z Giant'a? Niestety nie. Ale za to znowu dość szybo udało mi się dojechać do nich i ich wyprzedzić. W kolejnej podobnej grupce już był mój rywal. Czyli a) wyprzedził mnie przy zmianie dętki; b) dość sporo odjechał; c) całkiem sprawnie go doganiałem :-D
Kiedy się z nim zrównałem to już wszystko było jasne: łyknąłem go jak śliwkę z kompotu i zostawiłem z tyłu :-D

Dzida do przodu i lecę dalej. Może trasa nie jest "miodzio, miód, malina"... może punktów już nie odrobię, ale za to na koniec chociaż trochę emocji ze ścigania jeszcze jest! :-)

Tempo pozwalało mi dalej wyprzedzać kolejne osoby.

Tak jak np. na tym krótkim odcinku:








Na ok 10 km przed metą oglądnąłem się za siebie i zobaczyłem, że jest pusto. Krótki singiel przez las, znowu się oglądam a tu... na ogonie siedzi mi dwóch gości i ciśnie! Skąd się oni wzięli??

Trzymam tempo ale na końcówce zjazdu i początku podjazdu poszli twardo i złapali mały dystans. Ja trzymałem swoją siłę i jakoś ich utrzymałem. Prowadzący zerka do tyłu. Za chwilę podobny moment znowu próba siłowa, znowu trzymam. Dłuższy podjazd i trzymam się ogona ale czuję, że mam większą moc więc jadę. Gdy wymijam prowadzącego zerka na mnie i siarczyście syci "KURRRR....!!". Wszystko jasne :-D Jednak te dwa trzy razy wcześniej, mocno starał się mnie urwać i właśnie się przekonał, że się "kurrrrr..." nie da :-DDD

Przed nami był jeszcze końcówka maratonu, ostatnie kilometry ale ze sporą ilością sekcji XC i krótkimi leśnymi podjazdami. Wiedziałem, że coś tam jeszcze będzie ale nie że aż tyle. Z jednej strony dało mi to w kość, z drugiej... pozwoliło wyprzedzić jeszcze dwóch, trzech bikerów. Fajnie :-)

Na jednym ze zjazdów na wspomnianej sekcji XC, z modną ostatnio na końcowych odcinka gumową "przepaską" ;-P



Tak więc mimo złapania laczka, kiedy ruszyłem po jego naprawie, trochę jeszcze się tym maratonem i ściganiem pobawiłem, a satysfakcja była tym większa, że z jednej strony większość strat odrobiłem mimo ok 6 min postoju, a z drugiej mogłem doświadczyć czystej rywalizacji w ściganiu.

No i szczęśliwie dojechać do mety:



Reasumując: gdybym wiedział, że się przewrócę to bym usiadł ;-P
Trasa w mojej ocenie była nudna. Tyłek niemiłosiernie wytrząsł mi się na mocno kamienistych drogach, przewyższeń "prawie" nie było, a ostatnia sekcja wcale tego nie podreperowała. Do tego laczek nie pozwolił "zrobić wyniku". Nie sądzę abym miał ochotę wrócić do Polanicy na tę edycję. Więc gdybym wiedział, to pojechałbym zapewne na Michałki zmierzyć się z GIGA i 100 km w terenie.

Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Satysfakcja z rywalizacji była rewelacyjna, tym bardziej, że jednoznacznie była widoczna przewaga nad rywalami z grupy :-)


--------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 37 / 330
- M-3: 13
- czas: 2:30:49 (czystej jazdy) / 2:12:29 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,13]
- Średnia prędkość: 23,7 km/h [najlepszy 26,8 km/h]
- Średnia kadencja: 76 obr./min

WARUNKI: chłodno, pochmurno, 14*C ale bez opadów. Krótki rękawek wystarczył choć bluza wydawała się być przydatną.

ROWER: bez problemów

OPONY: z racji zapowiedzi organizatora że semi-slic wystarczy, na przód poszedł Geax Saguaro a na tył trochę już zużyty ale lekki Maxxis Cross Mark. Zestaw sprawdził się dobrze, nie przypominam sobie mankamentów oprócz bocznego przebicia Geaxa.

KONDYCJA: Hmmm... konkurencja zostawała w tyle więc chyba bdb jak na ten sezon :D

DOJAZD: 280km / 4 h (śr.70km/h)

--------------------------------------------

Dane wyjazdu:
60.15 km 59.00 km teren
03:02 h 19.83 km/h:
Maks. pr.:60.20 km/h
Temperatura:24.0
HR max:192 ( 96%)
HR avg:177 ( 89%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: 2350 kcal
Rower:Kuba :-)

Bike Maraton - Szklarska Poręba

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 20.08.2012 | Komentarze 1

Oj miało się dziać, miało: szybkie szutry już po starcie; 3 wymagające podjazdy z tym najcięższym na koniec; forma pourlopowa czyli na wypoczęciu i z przygotowaniem na ostre podjazdy; ulubione rodzinne tereny do ścigania. A co z tego wyszło? Zapraszam do relacji :-)

Początek zapowiadał się dobrze: przygotowanie przez dwa wcześniejsze tygodnie na ostrych podjazdach powinno być pomocne, pogoda słoneczna i w okolicach 25*C, krótki star pod górę i potem kolejne km w dół.
Pierwszy sektor poszedł:



Większość trasy dobrze znałem i w pamięci mogłem ją odtwarzać. To dało sporo przy planowaniu wysiłku podczas jazdy oraz dla psychiki, która wiedziała "ile jeszcze".
Start można było przycisnąć bez bólu i obawy. Zaraz po zjechaniu z nartostrady ostro ruszyłem wiedząc, że teraz trzeba grzać w dół i utrzymywać na kole czołówkę rezerwując siły na pierwszy mocny podjazd.
Jazda była stosunkowo zmienna: od utrzymywania się kogoś, po samodzielne skakanie do kolejnych przede mną, przez zrywanie i przyspieszenia za tymi co chcieli się zerwać. Dzięki temu ostatniemu udało się załapać niewielki dystans nad tymi co byli za mną.

Pierwszy mocniejszy zjazd wąskimi ścieżkami leśnymi i trawiastymi łąkami przebiegł w miarę płynnie poza jednym w miarę kontrolowanym wyjechaniem z toru jazdy na jednej łączce poprzecinanej poprzecznymi rowkami. Prędkość i słaba przyczepność zrobiły swoje, na szczęście tuż przez krzakami oznaczającymi "wypadnięcie z trasy" udało się wyhamować i polecieć dalej.

Podjaz pod Grzybowiec był miarowy, w grupie z ewentualnie silniejszymi bikerami, którzy trochę mocniej jechali. Uwagę moją zwrócił jeden z bikerów z teamu GIANT WĄS. Podejrzewałem, że to ten sam zawodnik, z którym sporą część jechałem w Złotym Stoku, i który generalnie trochę mocniej ode mnie wówczas jechał. Tutaj zauważyłem, że jednak trochę odstaje. Plus dla mnie jeśli chodzi o przygotowania do sezonu :-)

Za Grzybowcem wiedziałem, że jest asfalt i sporo płaskiego więc zaplanowałem tutaj "zażycie" żelu. Najlepszy moment: przed nami kilka kilometrów w miarę płaskich tras o niewielkich nachyleniach i w górę i w dół, a po nich podjazd na Dwa Mosty - drugi z wymagających podjazdów.
Na tym odcinku trafiła mi się niezła "lokomotywa". Jeden z zawodników narzucił dość mocne tempo, którego jadąc samodzielnie z pewnością bym nie utrzymał. Motywacja i chęć nieodpuszczania w takich momentach jednak robi swoje i utrzymałem narzucony rytm i szybkość.

Podjazd pod Dwa Mosty rozpoczął się wymagającym singlem w lesie. Zmęczenie dawało się we znaki ale na szczęście stawka była w miarę wyrównana. Udawało mi się nawet trochę nadrabiać. W środkowym odcinku podjazdu znowu trafiła się mocniejsza dwójka, co oczywiście wykorzystałem. Co ciekawe po rozpoczęciu zjazdu z przewyższenia na wspomnianych Dwóch Mostach bez większego problemu zacząłem szybciej zjeżdżać niż oni. Przypuszczam, że to gigowcy, którzy woleli zjazd wykorzystać na odpoczynek.

Zjazd przeleciał bez problemów. Na jego końcu był bufet i rozjazd. Niestety zbytnio polegałem na swojej pamięci i minąłem bufet skręcając w prawo na drugą pętlę giga, zamiast w lewo na Petrovkę :-/
W dół z racji prędkości kawałek zjechałem zanim się zorientowałem i straciłem ok 300-500 m i przynajmniej 2 minuty czasu...
Jedyny pożytek tego zdarzenia jest taki, że wracając widziałem jak wypada komuś pompka. Zwróciłem mu uwagę i wskazałem gdzie leży. Bez tego poleciałby dalej, ponieważ nie zauważył straty.

Powyższe zagapienie się poskutkowało niestety tym, że grupa z którą jechałem jakiś czas po starcie, i nad którą udało mi się później uzyskać dość sporą przewagę właśnie teraz znalazła się przede mną, a wśród nich zawodnik z GIANT WĄS... :-/ Odległość 50-100 metrów od niego na tym podjeździe nie będzie łatwa o ile w ogóle niemożliwa... Cóż, pozostało jechać swoje i liczyć na to, że przygotowanie przez ostatnie dwa tygodnie, nastawione właśnie na takie podjazdy, przeniesie rezultat.

Nie miałem zbytnich nadziei ale w miarę podjeżdżania okazało się, że jednak nie jest źle. Na ok 3/4 podjazdu udało mi się dojechać do GIANT'a i się z nim zrównać. Potwierdziło się że jednak jestem silniejszy :-D (później, po maratonie sprawdziłem jego wyniki we wcześniejszych maratonach i faktycznie był mocniejszy ode mnie w pierwszych edycjach ale już nie tu...).

W tym momencie byłem na poziomie siódmego miejsca M3... Byłem, ponieważ mogłem być wyżej gdyby nie moja pomyłka oraz byłem bo właśnie tu, na jakieś 50 m przed przewyższeniem i końcem podjazdu na Petrovkę, przy omijaniu jednego z przepustów odprowadzających wodę z drogi złapałem kapcia...

Szybka decyzja: wchodzę do końca (i tak tutaj wszyscy już wprowadzali) i wówczas zmiana. Przez myśl mi przemknęło: "nie podchodź, lepiej tu zmień, a potem na wypoczętych nogach lepiej podbiegniesz tę końcówkę" (i to byłoby lepszym wyjściem) ale wolałem już być na płaskim i tam zmieniać dętkę.
Zmiana poszła w miarę sprawnie, 340 uderzeń pompki i leciałem dalej, "obniżony" o co najmniej 10-15 pozycji OPEN...

Laczek na siebie i lecę dalej:



Na zjeździe udało mi się wyprzedzić dwóch bikerów. W ogóle zrobiło się jakoś zupełnie pusto choć na podjeździe, kiedy jeszcze jechałem, było nawet pewno kilkunastu bikerów. Wyszło więc na to, że czołówka odjechała, reszta została z tyłu.

Do mety zostało już niewiele: zjazd, dwa ok kilometrowe nieznaczne i szutrowe podjazdy, jeden krótki singiel przez las na końcu.



Po zjechaniu z Petrovki na początku kolejnego podjazdu ktoś mnie dogonił, choć na zjeździe nikogo za sobą nie widziałem. Tego nie mogłem odpuścić, żeby jeszcze teraz mnie ktoś wyprzedził. Wrzuciłem cięższe przełożenie i miarowo ruszyłem tak jak to ostatnio ćwiczyłem. Konkurent nie wytrzymał tempa i został, a dystans między nami stale się powiększał, co przyprawiło mnie o satysfakcję z powodu dobrze "odrobionych lekcji" :-D
W ogóle tym razem nawet i skurcze tylko raz się ledwo "zaćmiły" i przez cały maraton zawsze mogłem coś jeszcze "depnąć" bez obawy o zablokowanie nóg.

Tuż przed metą:



Suma sumarum maraton kondycyjnie bardzo udany. Jakościowo również mi pasował. Jedynie dysonans wprowadził kapeć i pomyłka na rozjeździe. Nie mniej jednak najważniejsza jest teraz forma ponieważ gdyby co to do generalki mogę sobie wynik jeszcze poprawić w dwóch nadprogramowych edycjach.


--------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 34 / 327 (poziom w tej skali to 10,4%)
- M-3: 16 [forma oraz jazda na poziomie 6-8]

- czas: 3:02:02 / 2:27:47
- czas samej jazdy bez laczka: ok 2:55 czyli ok 7-8 pozycji M3 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,18]
- Średnia prędkość: 20,4 km/h [najlepszy 22,35 km/h]
- Średnia kadencja: brak danych, awaria kabelków ;-P

WARUNKI: rewelacyjne, sucho, nie za ciepło, słonecznie :-)

ROWER: nie sprawił niespodzianek i dobrze.

OPONY: GATO na przodzie i X-King na tyle. Bywało, że na luźniejszym szutrze nie trzymały tak jak trzeba, ale i tak sprawiły się dobrze.

KONDYCJA: cóż... szczytowa w tym sezonie, wyprzedzam tych co byli szybsi, a ci których uważałem za lepszych i nie do dogonienia zaczynają być w moim zasięgu :-D

--------------------------------------------