Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RedRider z miasteczka Poznań. Mam przejechane 12028.20 kilometrów w tym 3362.83 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RedRider.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony 2012

Dystans całkowity:805.39 km (w terenie 667.43 km; 82.87%)
Czas w ruchu:39:35
Średnia prędkość:20.35 km/h
Maksymalna prędkość:80.35 km/h
Suma podjazdów:14907 m
Maks. tętno maksymalne:223 (114 %)
Maks. tętno średnie:180 (92 %)
Suma kalorii:30280 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:57.53 km i 2h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
63.00 km 60.00 km teren
02:41 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:12.0
HR max:199 (102%)
HR avg:175 ( 89%)
Podjazdy:495 m
Kalorie: 2120 kcal
Rower:Kuba :-)

Samotność ścigacza długodystansowca....

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 1

Bike Maraton miał być w tym roku trochę w odstawce, bez widoku na generalkę. Jednak trafiła się okazja wspólnego wyjazdu do Wielunia z Jarkiem więc czemu nie.

Plan jednodniowy: wyjazd rano, start, powrót. Proste? Banalnie, chyba, że późnowiosenna pogoda zmieni się na wczesnowiosenną...

Zapowiedzi pogodowe: 15*C, opady 5 mm. Nie jest źle. Da się jechać a błoto nie powinno zalewać wszystkiego. Niestety jazda poranna nie nastrajała optymistycznie. Praktycznie przez 80% czasu podróży na przedniej szybie musiały "latać" wycieraczki...

Na miejscu wysiadamy i... nie jest źle. Niby zimno bo ok 11*C ale da się, żyć i nawet krótki dół nie przeszkadza.

Rowery poskładany, stroje założone i na start. Na rozgrzewkę czasu już nie było, amor ma za małe ciśnienie, a przede mną perspektywa ostatniego, siódmego sektora (co gorsza okazało się, że w zeszłym sezonie "dokopałem" się do pierwszego więc teoretycznie i teraz wyższy być powinien ino się nie upomniałem wystarczająco wcześnie...).

Rozgrzewkę zrobię przysiadami w sektorze ;-P, amora zablokuję, a sektor? No jakoś tam się śmignie ku przodowi po starcie.

I tyle by było z optymizmem przed startem. Potem przyszła rzeczywistość.

Sektor... już prawie wypełniony, przede mną widać tylko 2-3 kolejne (czołówki w ogóle) a ja stoję za gęsto ustawionymi miejscowymi chłopakami, którzy z pewnością nie ruszą w oczekiwanym tempie. Pal licho, jakoś to będzie, trza się rozgrzać. Przysiadów kilka, jedenasta dochodzi, start... no może jeszcze nie teraz.

Poszedł pierwszy sektor, drugi, trzeci.... czwarty.......... szósty............... a między każdym 30-60s przerwy przed wypuszczeniem następnego!! O matko... i jak tu dogonić przody? Różnica startu między pierwszym sektorem a moim wyniosła... 5 min:



No trudno. W końcu polecieliśmy, systematycznie udawało się skakać w miarę sprawnie do przodu ponieważ miałem ok 50% większą prędkość od pozostałych.

Po paru kilometrach kiedy stawka się trochę rozciągnęła a ja wyprzedziłem już sporo bikerów zaczęło się robić luźniej.

Generalnie nie było grupy pozwalającej na wspólną jazdę w "pociągu". Pozostało lecieć w swoim tempie tak na 3/4 mocy aby zachować siły na koniec.

No i tak to generalnie wyglądało, że od startu do mety miałem samotność ścigacza (pierwszych sektorów) długodystansowaca samotnika... Dojazd do kogoś, chwila odpoczynku za nim (albo i nie jeśli tempo było zbyt małe) i po chwili odetchnięcia, łyka z bidonu włączałem ponownie swoje tempo (wcale nie dużo większe) i powoli zaczynałem się oddalać. I tak do kolejnej grupy. Najczęściej wyprzedzenia zdarzały się na podjazdach gdy towarzysze zwalniali a mi starczało mocy aby utrzymać tempo, co przynosiło satysfakcję z powodu świadomości, że jeszcze trochę mocy w nogach drzemie mimo dłuższego już dystansu.

Na ok 1/4 dystansu zaczął padać deszcz, który był zdecydowanie wielokrotnością wspomnianych zapowiadanych 5 mm :-/

Mokro było na tyle, że trzeba było schować okulary a strój był cały mokry. Sprzęt w połowie trasy rzęził już niemiłosiernie, przerzutki zaczynały pracować coraz ciężej, co skończyło się tym że na ostatnich kilometrach musiałem biegi zmieniać pchając całą dłonią, a nie samym kciukiem...

Na trasie z powyższego schematu wyłamała się jedna sytuacja. Przed rozjazdem MEGA-GIGA dojechałem do dwóch bikerów, jadących niezłym tempem. Sądziłem, że będzie standardowo, jak dotychczas, ale nie - oni mieli tempo minimalnie wyższe niż to co jechałem przez cały maraton. Wiedziałem że "wyskok" udać to się uda, ale zakończy się lekkim wyczerpaniem, co byłoby gorszeni niż utrzymywanie tempa.

W ten sposób przejechaliśmy kilka km do rozjazdu. Tutaj owa "dwójka" się rozłączyła: jeden pojechał na giga a drugi na mega a ja zostałem... Oznakowanie nie dało mi jasnej odpowiedzi gdzie jechać ("MINI do mety" i "II runda"...). Szybkie pytanie do obsługi i za chwilę zacząłem gonić tego co mi uciekł. Było grząsko i pod wiatr, trzeba było go dorwać, żeby mniej się męczyć.

Gościu miał trochę mocy. Było to czuć w porównaniu do wcześniejszych wyprzedzanych. Nie pozwalało to na swobodne wyprzedzenie. Pozostało "trzymać się ogona".

Kolejnych parę km a on nie odpuszcza. Czyżbym w końcu trafiłem na rywala?
Jak pojawiały się proste odcinki, asfalt, on się składał i pompował. Nie wierzyłem, że mogę go spokojnie zostawić w tyle. Nawet bywało że na chwilę odchodził, a ja już myślałem, że go nie dogonię i muszę spasować.

Aż tu nie wiadomo kiedy, na jakimś zakręcie przy minimalnie wznoszącym się zakręcie moje własne tempo pokonywania tego typu momentów było ciut większe niż jego. Nie lubię w takich sytuacjach zwalniać tylko po to żeby "trzymać tył", wolę pokonać to we własnym tempie i kadencji, żeby potem nie musieć marnować energii na rozpędzanie. Wyprzedziłem i sądziłem ze świadomością, że teraz ja będę "lokomotywą". Ale cóż, ja skorzystałem więc trzeba się też trochę odwdzięczyć, zatem trzymałem swoje (niewygórowane) tempo, generalnie takie samo jak do tej pory mój obecny rywal.

I tak oto jechałem i przejechawszy paręset metrów nasłuchuję czy ktoś za mną jedzie a tu nic. Oglądam się i wielce zdziwiony dostrzegam, ze ten który w mojej ocenie do tej pory miał tempo niepozwalające mi się urwać, został dawno w tyle bez większego wysiłku z mojej strony....

Podejrzewam, że miał świadomość tego, że ktoś go doszedł, trzymał się przez ileś tam kilometrów i kiedy na technicznym skręcie go wyprzedził to w końcu spasował. Kto wie...

Tak czy siak do końca już nikt mi nie zagrażał. Jedynie ostatnich parę km dało mi się we znaki z powodu wyczerpania psychicznego. Pogoda dała ostro w kość, sprzęt nie chodził jak zegarek (brak młynka, który zaciągał łańcuch i nie pozwalał jechać, tony piachu, rzężenie napędu, zużytych klockach hamulcowych), mokro, grudki piachu w oczach niepozwalający prawie że patrzeć, trasa praktycznie bez suchego miejsca, cała w mokrej, grząskiej spowalniającej mazi, no ale jakoś dotrwałem.

Przynajmniej jazda była satysfakcjonująca: brak występowania w grupie porównywalnych bikerów nie powodował mocnej i nadwyrężającej jazdy, a stałe wyprzedzanie dawało satysfakcję.

Cóż, mimo prawie zajechanego sprzętu, przemarznięcia na mecie (praktycznie brak czucia w stopach) i dosłownie szczękania zębami pod samochodem w trakcie przebierania, całokształt dopełnił otrzymany sms...

W zeszłym roku w BM pod koniec sezonu jeździłem na poziomie 80'go miejsca OPEN. W tym roku miałem nadzieję, że 60'te będzie bdb wynikiem. Ów sms mówił jednak co innego: 47 OPEN i 22 M3 :-D

Na twarzy pojawił się banan :-)

Potem już rzeczywistość dopadła (na szczęście w suchych ciuchach): myjki z dosłownie chyba 4-5 krótkimi na 1,5-4 m siurkającymi wężami. Nawet ich zgniatanie w celu zwężenia wylotu nie dawało większego ciśnienia. Ratowała mnie i pomagała jedynie zmiotka przyniesiona z samochodu... no comments.

Reasumując: w dupę dostałem niemiłosiernie ale satysfakcja była większa. Dużym plusem było też towarzystwo i wspólny start z Jarkiem. Co we dwóch to zawsze raźniej: i dojeżdżając na maraton, i mordując się na nim, i wracając z niego.

A teraz dowody małej metamorfozy. Tak wyglądałem zaraz po starcie (zwracam uwagę na skarpetki ;-P ):





Tuż przed końcem:





... i po zakończeniu:







-----------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 47 / 274 (poziom w tej skali to 17,15%)
- M-3: 22
- czas: 02:41:01 / 02:13:11 [najlepszy- współczynnik do jego wyniku: 1,23]
- Średnia prędkość: 23,59 km/h [najlepszy 27,14 km/h]
- Średnia kadencja: 73 obr./min


WARUNKI: no comments... deszcz + kompletny brak miejsca na ścieżkach gdzie nie byłoby wody lub miękkiej mazi.

OPONY: zestaw ten co w Złotym Stoku: przód Saguaro 2.0, tył, Maxis Cros Mark.
Przód trzymał dobrze, nawet można powiedzieć, że bardzo dobrze jak na ten protektor (nie miałem poślizgów), tył czasami latał na boki ale nie sądzę, aby znalazł się ktoś komu nie latał.

Kondycja: minął tylko tydzień po Złotym Stoku. We wtorek i środę bolały jeszcze mięśnie, w czwartek nie czułem pełnego wypoczęcia ale wbrew pozorom poszło bardzo dobrze. Najprawdopodobniej z powodu trzymania "swojego" tempa. Zmęczenie po też nie było takie duże jak zazwyczaj. Dopiero, dopiero o k 22-23 odcięło mnie tak, że gadałem prawie jak przez sen, a oczy przed kompem miałem otwarte na 1% ;-P

Dane wyjazdu:
41.00 km 40.00 km teren
02:24 h 17.08 km/h:
Maks. pr.:62.80 km/h
Temperatura:26.0
HR max:223 (114%)
HR avg:177 ( 90%)
Podjazdy:1511 m
Kalorie: 1680 kcal
Rower:

100% zabawy i satysfakcji - Złoty Stok a.d. 2012

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 1

W zeszłym roku maraton w Złotym Stoku był moim pierwszym w życiu. Przygotowania zaczęły się z... dwutygodniowym wyprzedzeniem ;-P

Bilans MEGA?
1) przejechałem!
2) miejsce: 263 / 520[b] (50%) [b], 91 / M3,
3) czas: 03:01:03 / 1:56:25

W tym roku trasa MEGA się nie zmieniła, zatem pojawiła się świetna okazja do przetestowania tego jak zmieniła się forma, przygotowywana przez zeszły rok i zimę. Sezon zeszły u Golonki zakończony miałem na poziomie ok 120 miejsca OPEN, może uda się poprawić.

Trasa w Złotym Stoku jest rewelacyjna, długie podjazdy i świetne (raz szybkie, raz techniczne) zjazdy. Jest gdzie się ścigać jest i gdzie powalczyć techniką. Nie ma decydującego aspektu: najlepiej jest i dobrze wjeżdżać i umieć dobrze zjeżdżać o czym sam się przekonałem.

Te atrakcje nie mogły zostać bez upamiętnienia. Dzięki uprzejmości Jarka miałem okazję sfilmować większą część maratonu. Wszystko było załatwiane na chypcika ale udało się. Rower poskładany, kamera naładowana i zamontowana (filmik na dole wpisu...):





Jeszcze tylko przywitanie z Rafałem Łukawski, który dojechał na parking, regulacja ciśnienia, dokręcania śrub (niestety nie wszystkich...) + ok 10 min rozgrzewki i jazda do sektoru.

Niestety zonk! 10:45 a tu wszystkie sektory już zajęte aż się tyły "wylewają"!
Zobaczyłem jednak z przodu prześwity i ruszyłem spróbować wcisnąć się przez barierkę. Na szczęście okazało się to zbyteczne. Czwarty sektor który miałem okazał się nie być ostatnim jak myślałem :-D
A kiedy już do niego wszedłem wyszło, że jestem w połowie całej grupy startującej. Nieźle. Tyle mi wystarczy.

Przy okazji w sektorze spotkałem Zbigniewa który jeździł z nami na wtorkowe rundki. Zawsze to raźniej. Zdążyliśmy wymienić kilka zdań i ruszamy!

Pamiętając zeszłoroczne korki, nie za szybko ale sukcesywnie ruszyłem do przodu aby uzyskać kilkanaście, kilkadziesiąt pozycji do góry. Udało się bo korek mnie ominął i generalnie dalej można było jechać już w miarę swobodnie, choć nie zawsze luźno:



Pierwszy siedmiokilometrowy podjazd potraktowałem na 3/4 mocy. Raz, że podjazd długi, dwa, że mimo wszystko tutaj się trzeba było rozgrzać a nie przegrzać, trzy, że przed nami były jeszcze naprawdę wymagające podjazdy i dodatkowo trudniejsze jak ten pierwszy, i w końcu cztery, że i tak udawało się sukcesywnie "łykać" kolejnych bikerów ;-P

Niestety na tym podjeździe okazało się, że (jak wspomniałem wcześniej) nie sprawdziłem jednej jakże ważnej śruby: od przedniej przeżytki. Linka się luzowała i zostały mi dwie zębatki bez blatu z perspektywą: jak naciśniesz jeszcze raz manetkę to możesz zostać już tylko z jednym przełożeniem z przodu!

Trudno, trzeba było jechać. Plan był taki, że na podjeździe nie warto się zatrzymywać ponieważ zbyt dużo można stracić. Na zjeździe wiem, że mogę kilka osób wyprzedzić łapiąc odpowiednią przewagę i dającą sobie czas na naprawę, a poza tym kończył się on bufetem gdzie była szansa, że znajdzie się ktoś z imbusami "na wierzchu" i nie trzeba będzie szukać swoich w plecaku.

Plan zadziałał! Dojechałem do bufetu i tam obsługa błyskawicznie dokręciła mi linkę. To w połączeniu ze zjedzonym żelem dało super kopa psycho-fizycznego i dalsza jazda poszła w niezłym tempie.

Kolejny podjazd udało się jechać ze wcześniejszą charakterystyką: nie za szybko ale sukcesywnie do przodu wyłapując kolejne wyższe pozycje.

Na zjeździe minąłem Magdę Hałajczak. Byłem bez przesady zdziwiony ponieważ w mojej opinii nie miałem prawa jej dogonić. Kolejny podjazd udało mi się utrzymać w jej tempie (lub jak kto woli moje tempo było jej tempem ;-P ) jednak później mimo wszystko miała o dosłownie 0,5 km/h większą prędkość co sprawiło, że odległość do niej tuż przed Borówkową co chwila ciut, ciut się powiększała.

No ale w końcu dotarłem do owej sławetnej Borówkowej, usianej tysiącami kamieni wielkości pięści i większych, ostro zakończonych, mocno wystających z ziemi oraz setkami poprzecznych korzeni wszelkiej maści. Bez amortyzatora nawet nie ma co myśleć aby tamtędy próbować przejechać. Miałem szczęście, że tym razem chroniła mnie powietrzna Reba a nie twardy Dart3 ;-P





Na tym zjeździe miałem kolejną przygodę: myślałem, że wspomniana Reba wzięła i się w środku rozleciała, bo takie luzy załapała. Zablokowanie jej nie przyniosła skutku a dalsze obserwacje wskazały, że to koło się rozluzowało na motylku. UF! Całe szczęście że to na osi a nie amor i całe szczęście, że nie przy znacznej prędkości na zjeździe i po wybiciu z jakiegoś kamienia :-D

Szybkość przejazdu była zdecydowanie większa niż w zeszłym roku, a ręce na końcu nie odpadały tak jak rok temu. Na tym też zjeździe udało mi się wyprzedzić ponownie Magdę i uzyskać przewagę pozwalającą dojechać do mety z dwuminutowym wyprzedzeniem. To było coś czego zdecydowanie się nie spodziewałem!

Przede mną był jeszcze jeden najbardziej stromy podjazd i ok 10 km ciągłej jazdy w dół. Podjazd znaczny bo ok 18-20% nachylenia, w lesie, gdzie teren wyglądał jak po zrywce drzewa: mnóstwo fragmentów kory, kawałków gałęzi i sypkiego podłoża.
Lekcje techniki odrobiłeś? Jak tak to przejdziesz, pod warunkiem, że siły na kadencję starczy ;-P

Moje lekcje były chyba dobrze odrobione na cytadelskim amfiteatrze bo dawałem radę ino trochę na kadencję zabrało... 3/4 podjazdu zaliczyłem a reszta z buta. I tak nieźle bo lepiej jak towarzysze tego podjazdu, którzy jednak wcześniej dali za wygraną i wcześniej zsiadali.

Ostatni zjazd to próba utrzymania pozycji + modlitwy aby któraś z dętek nie zawiodła, bo byłoby szkoda tak fajnego maratonu i pozycji ;-D

Na mecie czekał "złoty napój" (niestety przekazany Natalii z oczywistych względów :-( ) i jeszcze w miarę luźna sytuacja w okół myjek. Szybki porządek z bajkiem, fotka dokumentalna, posiłek i do domu:



No i najciekawsze ujęcia z trasy:



-------------------------------------------------

PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 97 / 501 (poziom w tej skali to 19,34%) [zeszły rok: 263]
- M-3: 41 [zeszły rok: 91]
- czas: 02:24:04 / 01:53:10 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,27] [zeszły rok: 03:01:03]
- Średnia prędkość: 16,66 km/h [najlepszy 21,27 km/h]
- Średnia kadencja: 71 obr./min

------------------------------------------------------------------

WARUNKI: Super! Piękna pogoda, temperatura w okolicach 25-27*C, trasa nieznacznie wilgotna, niepyląca, z rzadkimi z mokro-błotnymi kałużami.

ROWER: poza dwiema drobnymi usterkami spisał się na medal. Amortyzator super. Lepszy byłby tylko full.

OPONY:
Przód: GEAX Saguaro 2.0 - z przerażeniem patrzyłem na tę cienką oponkę, która miała trzymać kierunek. Niestety nie miałem nic innego poza Racing Ralph 2,2 ale one nie były satysfakcjonujące. Zbytnio uciekały na zakrętach na sypkim podłożu a przez to były niebezpieczne. Na szczęście Saguaro spisała się dobrze. Bdb byłoby gdyby była szersza. Zakręty trzymała poprawnie, na trudnych technicznie zjazdach nie zawiodła.

Tył: Maxxis CROSS MARK 2.1 (w 1/4 zużycia) - nie zawiodła jako napęd aczkolwiek mogłoby być lepiej przy hamowaniu na zjazdach.

Obie opony z oceną dobry, jednak na tę trasę potrzebne jest coś szerszego, może w większym protektorem z powodu braku skutecznej przyczepności przy wyhamowywaniu z dużych prędkości na szutrach. To był praktycznie jedyny mankament.

KONDYCJA: przygotowanie pod względem diety - prawie prawidłowe. Pierwsza połowa tygodnia białkowa, 2-3 dni przed startem węglowodanowa. Organizm z dwutygodniową przerwą po ostatnim starcie dobrze zregenerowany. Dwa żele zażyte na końcówkach podjazdów (na zjeździe przed kolejnymi podjazdami miały się "wchłonąć") dały dobry poziom energii. Jedynie na ok 3/4 dystansu pojawiły się skurcze, które udało się przewalczyć.

Pulsometr: trochę gubił sygnał, trochę zawyżył też maksymalne tętno. Najprawdopodobniej bateria w nadajniku trochę słabiej już działa, trzeba będzie to sprawdzić.

Dojazd: 267 km, 3:45 h, 75 km/h średnia prędkość przy utrzymywaniu 90-100 km/h
Później przejazd do JG: 133 km, 2:20 h

Dane wyjazdu:
69.00 km 60.00 km teren
02:48 h 24.64 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:16.0
HR max:193 ( 98%)
HR avg:177 ( 90%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2240 kcal
Rower:

3...2...1... START! Dolsk - Grand Prix Wielkopolski

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 2

No to sezon można formalnie uznać za rozpoczęty.

Pierwszy start w tym roku. Pierwsza edycja Grand Prix Wielkopolski - Dolsk.

Pogoda dopisała, na początku wyszło słońce i była spora obawa, że bluza założona na krótki rękawek będzie przesadna, ale w połowie trasy trochę się zachmurzyło i ochłodziło, tak więc nie była zbędną. Po dojechaniu do mety okazało się, że wiatr mimo wszystko jest chłodny a temperatura niska. Podczas jazdy nie było tego czuć.

Teren też był prawie idealny, lekko wilgotne piaszczyste drogi nie pyliły i nie były "chlapiące". Gdzieniegdzie na niektórych zakrętach tylko piasek był bardziej grząski bo rozjechany przez czołówkę.

Poznańska ekipa dopisała w takim stopniu, że łatwiej jest mi wskazać kogo nie było niż kto był ;-P
Praktycznie wszyscy, z którymi ostatnio jeździłem byli na miejscu i rywalizowali. Atmosfera zatem była wyśmienita, sporo wrażeń, nie było kiedy się nudzić bo zawsze można było z kimś porozmawiać i wymienić się przeżyciami, uwagami, emocjami.

Ja wybrałem się z Jarkiem Skrzypczakiem i tak się z nim dobrze jechało, że jazda nam szybko minęła (65 km), tak jakby to miało być chyba z 10-15. Ledwo ruszyliśmy a już byliśmy na miejscu :-D

Potem cudowne czekanie z godzinę na wietrze po numer z niewiele znaczącą liczbą:



zakończone małym wyziębieniem. Złożenie roweru, chwila przejażdżki i start.

---------------------------------------------------

Warunki: sucho, lekko wilgotne podłoże nie pyliło, dość chłodno, ok 19-13*C. Trasy szybkie z niewielkimi miejscami głębszego piachu wymagającego mimo wszystko dość dobrej techniki i mocy. Dość sporo asfaltów było. Dwa odcinki przynajmniej po kilka km.

Rower: aaa tutaj to było pytanie przed startem: wypróbować nowy nabytek (4 dni w posiadaniu i tylko kilkanaście km jazdy), czy też postawić na wcześniejsze rozwiązania. Wybrałem to pierwsze i generalnie nie żałuję. Komfort jazdy z lepszym amortyzatorem (Reba) jest nieporównywalny (wcześniej twardy Dart3). Lekkość roweru też miała znaczenia.

Pojawiły się dwa mimo to dwa upierdliwe mankamenty: przeskakujący łańcuch oraz niewyregulowane przerzutki (możliwe, że jedno było powiązane z drugim).
Drugi mankament to na ok 10-15 km przed końcem rozluzowało mi się trzymanie kierownicy przez mostek. Linki "pchały" kierownicę ku górze więc wszystkie manetki również się obracały. Musiałem trzymać wszystko w odpowiednim ułożeniu kładąc palce na hamulcach. Nic przyjemnego :-/

Wyjątkowo dobrze sprawiło się siodełko BOPLIGHT, które mimo już dłuższego użytkowania dopiero teraz przetestowałem na dłuższej trasie. Dość twarde ale okazało się całkiem wygodnie. Jak na razie nie odczuwam żadnych otarć ;-P

Opony: stare dobre Maxxis'y Cross Mark okazały się... trochę mało przyczepne. W zeszłym roku na maratonach sprawiały się bardzo dobrze a tutaj? Nie wiem czy to doświadczenie Race King'ów i Gato Satuaro ujawniło, że może być coś lepszego, czy też może to w tym terenie tak po prostu było. Nie mniej jednak spodziewałem się lepszej przyczepności. Była on oczywiście kontrolowalna (to najważniejsze) ale mimo wszystko mniejsza niż się spodziewałem. Chyba pójdą na jazdy pozamaratonowe...

Kondycja: przygotowanie lepsze niż w zeszłym roku. Zmęczenie po mniejsze niż kiedyś nie mniej jednak myślę, że jeszcze trochę brakuje mocy. Złapał mnie jeden skurcz, ze dwa czy trzy razy pojawiały się objawy rozpoczęcia, które na szczęście udało się "rozjechać".

Do ok połowy trasy trzymałem tępo, niestety w newralgicznym punkcie (krótkie ostre podjazdy) grupa, z którą jechałem załapała lekką przewagę, której samemu nie udało się niestety już nadrobić, co zaskutkowało tak zwaną "samotnością długodystansowca". Reasumując: do połowy nieźle, od połowy trochę słabiej.
Zaliczyłem jednego żela, trudno jednoznacznie powiedzieć czy pomógł. Brak osłabienia i niedostatku energii mi się nie udzielił więc może okazał się pomocny. Zobaczymy jak w kolejnych startach będzie to wyglądało...

PS
Dzieci się pobawiły i teraz dzieci grzecznie zjedzą obiadek ;-P



PODSUMOWANIE:

- MEGA OPEN: 76 / 176 (poziom w tej skali to 43,18%)
- M-3: 35
- czas: 02:48:56 / 02:18:00 [najlepszy - współczynnik do jego wyniku: 1,22]
Kategoria Maratony 2012, TESTY


Dane wyjazdu:
91.53 km 40.00 km teren
03:58 h 23.07 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:10.0
HR max:218 (111%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2560 kcal

Treningowo-fotograficzna Murowana?

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 0

A miało być tak pięknie: 25 km asfaltem do Murowanej Gośliny, odebrać numer startowy na sezon, odebrać zamówione żele, porobić parę zdjęć startującym grupom i powrót terenem (nadwarciański szlak lub przez Dziewiczą do domu) bo zajęć zaplanowanych było sporo. W sumie z 50-60 km bez wypluwania płuc ;-P ...

A jak się to skończyło? Ano nie usiedziałem ;-D

Droga Murowanej była z lekka pod wiatr, bez rewelacji i z przewidzianej średniej 30 km/h wyszło chyba coś koło 27 km/h, tak czy siak było to tępo raczej ostrzejsze w wyższych partiach trzeciej strefy tętna. W Murowanej ok 12*C, pochmurno ale jak na wcześniejsze zapowiedzi deszczu to całkiem nieźle.

Odebrałem żele, spotkałem kilku znajomych i co ważne: znalazłem biuro zawodów ;-P, które znajdowało się... na chyba drugim piętrze budynku przy rynku! Na szczęście schody były szerokie i można było wtargać się z bajkiem bez obawy zostawiania na dole. Poinformowałem, że chciałem jedynie odebrać numer (nie miałem startować), pani poprosiła o sprawdzenie ale coś mnie tknęło i pytam czy mnie "kliknęli" na ten maraton bo ja nie startuję ;-P Oczywiście pani kliknęła, więc udało się naprawić sytuację i "odzyskać" jeden z opłaconych już startów.

Grupy startowały w 15'to minutowych odstępach (Giga, Mega, Mini). Dobry pomysł w sumie.

Giga złapałem podczas ruszania jeszcze w mieście a następnie ruszyłem za nimi w teren aby znaleźć lepsze miejsce na trasie do fotografowania Mega.








Znalazłem całkiem fajne miejsce, żeby w miarę wszystkich ująć w dwóch planach i za 10 min zacząłem pstrykać. Tak wyglądała czołówka Mega:





Dojeżdżając do tego miejsca jechało mi się całkiem fajnie. Na karcie pozostało jeszcze trochę miejsca, więc czemu nie "depnąć" sobie trochę, wyprzedzić końcówkę i za jakiś czas porobić trochę dalej zdjęć? A poza tym poczuć trochę klimat wyścigu? I ewentualnie wrócić? No to jak? JAZDA!

Tylko że podczas tej jazdy pomyślałem sobie, a czemuż by nie pociągnąć całego mini?? No i pociągnąłem zatrzymując się co jakiś czas i robiąc zdjęcia. Trasa nie była wymagająca, wykluczając jakieś 3-4 podjazdy gdzie piasek nie pozwalał jechać trasa była przejezdna ale mimo to obawy czasami były silniejsze:



Ja to miejsce bez problemy "łyknąłem", zresztą podobnych na Cytadeli też kilka jest i są przejezdne i niewymagające. Poza tym trafiło się parę błotnych miejsc gdzie spływała woda. Jedno takie wybrałem chcąc ominąć zatkaną bikerami z boku ścieżkę i wyskoczyć parę pozycji. Jak to zwykle bywa w takich chwilach gra się vabank. No i zagrałem robiąc nura rowerem w błocie po osie oraz zgarniając butami dwie nowe osłony wierzchniej warstwy ;-P

Po drodze więc zatrzymywałem się robiłem zdjęcia i grzałem dalej, i tak kilka razy. Przy okazji zebrałem parę fantów (tradycyjnych maratonowych zgub, może ktoś się po nie zgłosi ;-) i tak dojechałem na dość wysokim tętnie (generalnie powyżej 180 ale średnia pokazała 171), ze średnią prędkością ok 23 km/h do końca Mini gdzie wypstrykałem do końca kartę na tych co dojeżdżali.

W ok 3/4 trasy zaczął niestety padać zapowiadany deszcz i nie było już tak przyjemnie. Wracałem po mokrym asfalcie i z przemokniętymi rękawiczkami.

Nie mniej jednak wyjazd był bardzo udany choć trochę doskwierał plecak załadowany żelami, aparatem no i fantami z trasy. W domu zważyłem i okazało się nadprogramowo ścigałem się z bagażem 5,2 kg!

Reasumując:
- dojazd w szybkim tempie: 25 km
- ok 37 km ścigania w terenie
- powrót w drugiej strefie tętna (żeby choć trochę było regeneracyjnie) 25 km

W sumie ciut ponad 90 km ze ściganiem. Całkiem fajny trening wyszedł ;-)

---------------------------------------------------

Warunki: przede wszystkim utwardzone drogi i ścieżki. Czasami krótkie piaszczyste podjazdy nie mające większego znaczenia (paręnaście metrów podejścia). Drogi nie były wysuszone więc mało było też i piesków.

Rower: Wheeler - całkiem fajnie się jechało (jego wyścigowa charakterystyka)

Opony: RaceKing 2.0 (ciśnienie ok. 3 atmosfer) - dobrze się na nich jechało, rzadko brakowało przyczepności, trzeba było ewentualnie na lekko luźnych nawierzchniowo zakrętach uważać ale na tym maratonie nie było decydujące. W górach miałoby to znaczenie.